Nazajutrz, gdy Gogo przed wyjazdem poszedł na grób pani Matyldy, Tyniecki poprosił Kate do buduaru zmarłej, otworzył szafę, wyjął z niej pancerną kasetkę i powiedział:
— To jest biżuteria zmarłej. Było jej życzeniem, by odziedziczyła ją pani.
Kate spojrzała nań zdziwiona:
— Czy... czy zapisała mi to?
— Nie, ale życzyła sobie tego.
Kate zamyśliła się. Dobrze przypominała sobie chwilę, gdy wychodziła za mąż. Wówczas pani Matylda ofiarowała jej sporo klejnotów z tej właśnie kasetki, mówiąc:
— Resztą nie mogę rozporządzać. Są to albo rodowe pamiątki Tynieckich, albo rzeczy otrzymane od mego ś. p. męża.
Dostanie je przyszła żona Rogera po mojej śmierci.
Kate spojrzała na Rogera poważnie:
— Dziękuję panu. Nie mogę tego przyjąć.
— Ależ dlaczego?
— Powiem panu otwarcie. Wiem, że ciocia przeznaczała to nie dla mnie, lecz dla przyszłej pańskiej żony. Powiedziała mi to sama przed moim ślubem tu, w tymże pokoju.
— Ach, wtedy. To było dawno. Czy pani uwierzy mi, jeżeli dam pani słowo honoru, że przeznaczyła je właśnie dla pani? Jego oczy patrzyły surowo.
— Uwierzę — skinęła głową.
— Więc daję pani słowo. Tylko dla pani. Jeżeli pani tego nie przyjmie, nie będę mógł bez złamania woli zmarłej oddać tej biżuterii żadnej kobiecie, ani zatrzymać dla siebie. Oddam ją na jakiś cel dobroczynny. Ale ze swej strony bardzo panią proszę nie odrzucać tego legatu.
Kate teraz już była przekonana, że pani Matylda widocznie na krótko przed śmiercią zmieniła zdanie. Jednak ewentualność przyjęcia takiego daru wydała się Kate przerażającą. Klejnoty przedstawiały wartość kilkuset tysięcy złotych, a Kate miała jeszcze przed oczami kwity lombardowe, w które stopniowo ale stale zamieniała się jej biżuteria.
— Widzi pan — powiedziała — naprawdę mi to nie jest potrzebne. Nie wiedziałabym co z tym robić. No i po prostu nie
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/288
Ta strona została skorygowana.