chciałabym trzymać w domu, gdzie zawsze mogą dostać się złodzieje, rzeczy aż tak cennych. Niech pan zatrzyma to, naprawdę.
— Nie, na to, pani Kate, zgodzić się nie mogę. Jeżeli biżuteria teraz pani nie jest potrzebna, a nie chce jej pani trzymać w domu, wynajmę w jednym z banków na pani imię safes i klucz wręczę pani. Przynajmniej będę miał pretekst, by panią prędko zobaczyć — uśmiechnął się. — Wkrótce będę w Warszawie. Spodziewam się, że państwa zastanę.
— Nie wybieramy się nigdzie. Najwyżej na kilka dni do Horania. A pan nie zostanie w Prudach?
— Nie. Po co?... — posmutniał. — Nie jestem tu potrzebny.
A i mnie... lepiej będzie w Warszawie.
W pół godziny później Gogo i Kate odjechali. Gogo miał oczy zapuchnięte i był w posępnym humorze, nie żałując gorzkich uwag o chciwości Tynieckiego. Kate oczywiście nie wspomniała mężowi ani słowem o odziedziczonej biżuterii.
Dni w Warszawie wróciły do dawnej monotonii. Wieczorami Gogo najczęściej przesiadywał „Pod Lutnią“ lub w „Claridge‘u“, gdzie zbierało się najwięcej szalejącej młodzieży ziemiańskiej, z którą ostatnio zawiązał bliższe stosunki. Na popołudnia do Kate po dawnemu przychodzili „kacerze okrągłego stołu“, zwani także „szatanami“. Najczęściej Tukałło, Polaski, Irwing, Strąkowski i Kuczymiński. Prawie codziennie bywała też Jolanta.
Po dwóch tygodniach zjawił się Tyniecki i od razu wszedł w niedawny tryb życia. Tak się składało, iż przynajmniej dwa razy na tydzień spotykał ją na wpół przypadkowo przed południem i wówczas załatwiali razem sprawunki, natomiast zupełnie oficjalnie przychodził o piątej na herbatkę. Podczas tych herbatek zaprzyjaźnił się z ich uczestnikami, którzy zresztą polubili go również i często wciągali „Pod Lutnię“. Któregoś dnia, wychodząc od Gogów razem z Polaskim, Tyniecki zapytał:
— Panie Adamie, czy bardzo pogniewałby się pan na mnie, gdybym go poprosił o przeczytanie pewnego mego grafomaństwa?
— Pan pisze? — zdziwił się Polaski.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/289
Ta strona została skorygowana.