stwa, że w tej nieznanej głębi otoczy ją ciepło i siła tak obezwładniające, jak sen i tak bliskie, opiekuńcze, konieczne, jak, jego obecność.
Ostry dzwonek telefonu w sąsiednim pokoju otrzeźwił ją z tego nastroju. Dzwonił Irwing, by pod pretekstem jakimś zamienić z nią kilka słów. Gdy wróciła, zastała Rogera stojącego przy oknie.
— Jak to dobrze — zaczął bez wstępu — że pani odczuła, ile do tego przywiązuję wagi. Nie mówiłem nikomu o swoich nadziejach ani aspiracjach. Nie mówiłem i pani. Ale pani nie mówiłem dlatego, że równie obawiałem się klęski, jak pragnąłem zwycięstwa, a czyż miałem prawo wyzyskiwać pani życzliwość dla mnie i narażać ją na niepokój?...
— Miał pan prawo — powiedziała cicho.
— Ach, ileż razy tak bardzo była mi potrzebna pani rada, ile razy chciałem dać pani do oceny ten czy inny mój utwór. Jakże często umyślnie w rozmowie z panią rozwijałem te kwestie, które miały stanowić osnowę jakiejś mojej noweli. I sąd pani był dla mnie sprawdzianem. Dzięki pani zbliżyłem się do tego środowiska, w którym, jak w lustrze mogłem się przejrzeć i porównać swój umysł i swoje poczucie Sztuki z poziomem duchowym i artystycznym tych ludzi. Nie dało mi to żadnej odpowiedzi, żadnej pewności. Ośmieliło mnie jednak do zrobienia decydującego kroku, do zapytania swego przeznaczenia: czy jestem kimś, czy kimś będę?... Czy od lat pielęgnowane marzenia spełnią się choć w drobnej części? Czy ja, prawdziwy ja, dworski pisarz prowentowy, który w szaleńczej megalomanii dopatrzył się w sobie iskry bożej i potajemnie i uparcie latami usiłował rozżarzyć ją w płomień, jestem, mogę być artystą, twórcą, czy mam zostać nędznym i śmiesznym grafomanem, zerem, którego wartości nie zmieni kaprys losu, co z Kopciuszka zrobił pana?... Bo muszę i to pani powiedzieć: nie czuję się Rogerem Tynieckim. Czy pani mnie rozumie?
— Nie — potrząsnęła głową — w każdym razie niezupełnie.
— Więc wyjaśnię to. Nie potrafię już być Tynieckim. Przemiana zastała mnie wtedy, gdy miałem lat dwadzieścia osiem. To znaczy wtedy, gdy byłem już dojrzałym człowiekiem, czło-
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/301
Ta strona została skorygowana.