— Każdy tak może powiedzieć.
— Nie każdy, ale właśnie ja. Przed innymi ludźmi są zawsze jakieś nadzieje. Ja nie mam żadnych. Przeciwnie, ja wiem, że nic na korzyść zmienić się nie może w moim życiu. Spadek żaden mnie nie czeka. Może się tylko pogorszyć.
Kate wzruszyła ramionami:
— Zapominasz o jednej rzeczy: można pracować.
— Nonsens. Nie jestem stworzony do pracy.
Kate umilkła. Wiedziała, że wszelkie namowy byłyby rzucaniem grochu o ścianę. Minął już dawno ten okres, gdy nawiedzały go porywy słomianej energii.
Po pierwszej wizycie komornika Kate natomiast sama postanowiła wziąć jakąś pracę. Dzięki uprzejmości Kuczymińskiego zwrócił się do niej jeden z domów wydawniczych z propozycją załatwiania korespondencji w językach obcych. Pracy miało być stosunkowo niewiele. Trzy razy w tygodniu miała po kilka godzin przesiadywać w biurze, pobierając za to sto pięćdziesiąt złotych miesięcznie.
Gdy wróciła do domu z gotową umową i zakomunikowała mężowi, że od pierwszego obejmuje posadę, oburzył się:
— Posadę?... Moja żona posadę?!... Tego jeszcze brakowało. Nigdy się na to nie zgodzę.
— Nie rozumiem dlaczego? Zawsze narzekasz na brak pieniędzy.
— Ale nie chcę ich mieć kosztem deklasowania się ostatecznego. Stać mnie na to, by moja żona nie pracowała.
Uśmiechnęła się smutno:
— Stać cię?
— Tak! — krzyknął. — I zabraniem ci w ogóle myśleć o jakimś biurze.
— Używasz zbyt jaskrawych słów, mój drogi.
— Są jeszcze za blade — irytował się. — Oczywiście, możesz mego zakazu nie usłuchać, ale wiedz, że znajdę sposób, by ci tej posady nie dano.
— To już za późno — odpowiedziała spokojnie. — Właśnie przed godziną podpisałam umowę.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/305
Ta strona została skorygowana.