widział w niej istotę nadzwyczajną, teraz wydała mu się czymś wręcz niedosięgalnym. Jeżeli kochał ją, w tej chwili wbrew własnym słowom mógłby modlić się do niej, jeżeli zawsze zachwycał się jej pięknością, teraz była najpiękniejsza, nieprawdopodobnie piękna w tym swoim strasznym obojętnym spokoju królowej, przed którą on miota się jak zbuntowany niewolnik. Jak bluźnierca, znieważający bóstwo, które czci odeń nie pragnie, a które tym większej jest godne.
Bluźnierca, tak, bo każdym słowem bluźnił świadomie przeciw niej i przeciw swojej miłości, bo tym bluźnierstwem chciał zniweczyć ją, upokorzyć, zrównać, bo tylko w zniszczeniu jej wyższości mogła być dlań jakaś nadzieja. Oto wyzwala się spod jej władzy, oto odczuwa już rozkosz przewagi. Oto musi ją zobaczyć zalaną łzami, małą, słabą, błagającą go o litość, poniżoną, upokorzoną.
Krew zalewała mózg i już sam nie wiedział, co jest rozumowaniem, co egzaltacją, a co żądzą popełnienia świętokradztwa. Nie słyszał już nawet własnego krzyku:
— Cóż tak stoisz, jak posąg urojonej bogini — wołał. Cóż to za głupia mina! Odpowiadaj, kiedy cię pytam! Bo ja cię tu zaraz nauczę pokory, ty zarozumiała dziwko! Mów, bo zmuszę cię do mówienia! No!... Mów!...
Kate ani drgnęła. Wówczas on przyskoczył do niej i krzyknąwszy:
— A masz, a masz — z całej siły uderzył ją z góry pięścią w twarz.
Zachwiała się pod uderzeniami, ale nie upadła. Gogo cofnął się pod ścianę i opierając się o nią plecami, patrzał na Kate. Stała jak poprzednio nieruchoma na środku pokoju w swojej czarnej sukience, zapiętej białym kołnierzykiem, spokojna i obca, a jej wzrok niezmącony i pogodny nie wyrażał ani gniewu, ani nienawiści, ani bólu, ani pogardy. Nie wyrażał nic. W szafirowych oczach była jakaś zabójcza nieobecność, jakaś obojętność.
I nagle Gogo zrozumiał, że oto wszystko jest stracone, że już nic nie zdoła odbudować tego, co zburzył. I zrozumiał też, że te nędzne pozory szczęścia, że to, co mu dawała zamiast miłości,
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/314
Ta strona została skorygowana.