w powrotnej drodze... O, wtedy już wiedziała, że się nim interesuje.
Rozmyślania przerwało zakończenie próby. Jak zwykle wyszli razem. Mieli tego dnia być w kilku sklepach i później pojechać na Saską Kępę, gdzie kończono już roboty tapicerskie.
— Więc decyzja zapadła — powiedział, gdy znaleźli się na ulicy — pojutrze próba generalna a we wtorek premiera.
— Pan jest szczęśliwszy ode mnie — westchnęła Kate. — Pan będzie za kulisami, a ja na widowni dostanę chyba z tremy gęsiej skórki, albo zemdleję.
— Ja jestem dobrej myśli, a pani jednak obawia się?
— Och, nie. Trema to nie brak ufności w wartość utworu.
To coś całkiem nierozumnego, fizjologicznego, niezależnego od władz umysłowych.
— Wobec tego poradzę pani coś. Niech pani zrobi tak, jak ja i wcale na premierę nie idzie.
— Serio zamierza pan... — oburzyła się.
— Dlaczego to panią dziwi?
— Nie dziwi, oburza.
— Przecie zobaczymy i tak próbę generalną, a premiera to tylko kwestia reagowania publiczności. I przyznam się pani, że nie zależy mi na obserwowaniu tego zjawiska, na wsłuchiwaniu się w nasilenie braw, czy na liczeniu oklasków.
— I dlatego nie chce pan iść?
— Nie dlatego. Nie chcę narazić się na mówienie o sztuce i o przedstawieniu ze znajomymi, nie chcę poza tym być wypychany na scenę, jeżeli publiczności podoba się wywołać autora. Nie jestem aktorem, którego wyrazem jest jego powierzchowność, lecz autorem, który przemawia do publiczności nie swoją zewnętrznością. Czyż pani mnie nie rozumie?
— Owszem, ale — uśmiechnęła się — publiczność dozna zawodu i... ja też. Tak cieszyłam się na tę chwilę...
— No, jeżeli tak — odpowiedział wesoło — rzecz załatwiona. Oczywiście będę w teatrze.
— Nie, nie — zaprotestowała, a serce zabiło jej żywiej — nie jestem taką egoistką, by dla swojej przyjemności żądać od pana poświęceń.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/337
Ta strona została skorygowana.