Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/34

Ta strona została skorygowana.

Starzec zerwał się jak podrzucony sprężyną. Na policzki wystąpiły mu dwa czerwone placki, oczy omal nie wyskakiwały z orbit, a głos zabrzmiał skrzeczące i piskliwie:
— Ja?!... Ja?!... Ja zamieniłam?... Łże łajdaczka, łże! Przed Bogiem przysięgam! Ona sama zamieniła, ona, ta piekielnica, odpokutuje za to na tamtym świecie?... Taka potwarz, aa, taka potwarz...
Starzec trząsł się cały i z trudem łapał oddech.
Kate wyczekała kilka minut aż się uspokoił. Zresztą i sama chciała odzyskać równowagę. Przyszła tu wprawdzie z przeświadczeniem, że Aleksander potwierdzi wyznanie zmarłej, lecz łudziła się jeszcze, chciała się łudzić, że stary służący wszystkiemu zaprzeczy. Pragnęła tego. Wówczas wszystko stanęło by pod znakiem zapytania, a to sprowadziło by się przecie do zlekceważenia wymysłu, po prostu wymysłu umierającej, jakiejś przedśmiertnej imaginacji, czy nawet zwykłego kłamstwa.
I ta iskierka nadziei zgasła jednak od razu. Kate spojrzała na Aleksandra surowo i powiedziała:
— Mój Aleksandrze, Michalinka nie utrzymywała, że Aleksander to zrobił...
— Jakże by śmiała!...
— Ale był jej spólnikiem, bo wiedział o tym i przeszkadzał jej wtedy, gdy chciała się przyznać. To na jedno wychodzi.
— Ja odradzałem?... Przeszkadzałem?...
— Mniejsza o to. Nie przyszłam tu, by Aleksandra sądzić, czy karcić. Wystarczy mi, że Aleksander potwierdził wszystko. Nie przede mną będzie Aleksander odpowiadał za swoją winę.
Starzec rozpłakał się. Łzy ciekły mu po obwisłej pomarszczonej twarzy, cała długa chuda postać zwijała się w niedołężnych, rozpaczliwych i wstrętnych ruchach. Wreszcie upadł na kolana przed Kate i nieartykułowanym bełkotem, z którego rzadko wyrywały się wyraźniejsze słowa, błagał ją o litość, zaklinał by oszczędziła go, by darowała mu jego grzech.
— Grzech swój będzie mógł Aleksander odkupić szczerym przyznaniem się, gdy zajdzie tego potrzeba — powiedziała Kate.
Jej słowa od razu uspokoiły starca. Błysnęła mu nadzieja