Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/369

Ta strona została skorygowana.

— Obiecuję panu, iż nikt o naszej umowie nie będzie wiedział. To powinno panu wystarczyć.
— Tak, ale jakże ukryć ten fakt, iż pan przestaje być właścicielem Prudów, a ja nim się staję! Nie znam się na prawnej stronie tej kwestii, ale sądzę, że niepodobna będzie zachować w tajemnicy tej zmiany.
— Owszem. Radziłem się już pewnego wybitnego adwokata i ten znalazł sposób, a raczej dwa sposoby. Pierwszy polegałby na tym, że sprzedaję wszystko i gotówkę wręczam panu.
— A drugi?
— Że wydaję panu całkowitą plenipotencję. Umożliwi to panu rozporządzanie majątkiem według swojej woli. Będzie pan nawet miał prawo sprzedać wszystko.
— Ale pan przecie będzie mógł cofnąć plenipotencję?
— Nie — zaprzeczył Tyniecki. — Nie, gdyż obiecuję, że jej nie cofnę.
— Będą to mogli zrobić, pan wybaczy, pańscy spadkobiercy.
— I przed tą ewentualnością ustrzegę pana. Wydam panu mianowicie gwarancję na piśmie, stwierdzającą, że pan jest wyłącznym właścicielem Prudów. Zresztą osobiście wybrałbym pierwszy sposób jako prostszy. Jeżeli adwokat głowił się nad drugim, to tylko dlatego, że sprzedaż tak dużych obiektów w krótkim terminie musiałaby pociągnąć za sobą poważne straty. Zatem ma pan wolny wybór.
Gogo zamyślił się.
— Jeszcze nie wiem, czy w ogóle pańską propozycję przyjmę.
— Kiedyż da mi pan odpowiedź?
— Niech mi pan zostawi dobę czasu do namysłu — odpowiedział Gogo.
— Dobrze. Tedy nazajutrz o siódmej tutaj.
— Będę punktualnie — skinął głową Gogo.
Wyszli na ulicę i pożegnali się.
Gogo nie wrócił do domu. Trawiony gorączkowymi myślami, przeszło dwie godziny chodził bez celu ulicami, aż wreszcie znużony usiadł na jednej z ławek w alejach Ujazdowskich. Fizyczne zmęczenie nie zmniejszyło jednak jego stanu podniecenia,