— Niech pani, droga Kate, wpadnie do mnie o piątej. Ale koniecznie.
Kilka minut po piątej Kate zadzwoniła do jej mieszkania.
Otworzyła Jolanta i przywitała ją słowami:
— Proszę, niech pani wejdzie do pracowni. Ja przygotuję herbatę.
— Pomogę pani — ofiarowała się Kate, ale Jolanta nie chciała.
Kate odsłoniła kotarę, oddzielającą przedpokój i weszła do pracowni. Najpierw rzucił się jej w oczy niewykończony obraz na sztalugach, później unoszący się w powietrzu dym papierosa, a później zobaczyła Rogera.
Nie mogła pohamować okrzyku i odruchowo cofnęła się o pół kroku.
Stał przy oknie, blady i nieruchomy.
— Przepraszam panią — odezwał się cichym głosem. — To moja wina. Ja prosiłem o to panią Jolantę.
Oparła się o krzesło, gdyż kręciło się jej w głowie i zdawało się, że zaraz upadnie.
— Po co pan to zrobił — wyszeptała.
— Po to, by z panią pomówić.
— Przecież prosiłam pana!...
— I czy mogła pani na jeden moment przypuścić, że potrafię spełnić tę prośbę... Że uwierzę w pani list?... Że dam sobie wydrzeć to szczęście, o które walczyłem całe życie? które zdobyłem?...
Głos jego stawał się coraz silniejszy, coraz pewniejszy:
— Bo zdobyłem je! Bo pani jest moja! Moja i tylko moja! Nie ma takiej potęgi na ziemi ani w niebie, ani w piekle, która zdołałaby wydrzeć z mojej pamięci to słowo, które mi pani powiedziała. Kocha mnie pani. Wiem o tym.
Głos jego wibrował w jej nerwach. Nie mogła oderwać oczu od jego twarzy skupionej, ostrej, gniewnej i spokojnej zarazem, a zdającej się promieniować jakąś gwałtowną siłą.
— Niechże pani zaprzeczy — mówił. — Niech pani w oczy mi powtórzy to kłamstwo, które napisała pani w liście! Niech
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/375
Ta strona została skorygowana.