Zdawało mu się, iż zna wszystkie wyrazy tych kochanych oczu, a to teraz zobaczył w nich coś zupełnie nowego: jakby ból, jakby rozpacz, jakby litość.
— Przerażasz mnie, Kate — powiedział.
Teraz już był pewien, iż stało się coś okropnego. Wyobraźnia podsuwała najpotworniejsze możliwości. Oto za chwilą ta najdroższa na świecie istota powie, że kocha kogoś innego, albo, że ktoś ją uwiódł, że spodziewa się dziecka... Może je już ma... gdzieś w ukryciu...
Czuł całą niedorzeczność, całą plugawość tych posądzeń, a jednak czuł również, że dowie się od niej czegoś okropnego, czegoś wstrząsającego.
Kate odłożyła rakietę.
— Chodź — powiedziała. — Pójdziemy do parku. Mam z tobą do pomówienia.
— Dobrze. Ale odpowiedz mi na jedno, bo nie wytrzymam! Czy to, co mi zakomunikujesz, dotyczy ciebie... twoich uczuć, czy projektów?
— Nie, Gogo. Dotyczy ciebie. Mnie tylko pośrednio.
Odetchnął z ulgą i uśmiechnął się:
— Chwała Bogu! Więc chodźmy.
Przekonany był, że sprawa cała dotyczy jakichś plotek. Musieli wczoraj głupstw jej nagadać. Pewno o tej kasjerce z Juanle-Pins. Oczywiście skończy się na wyjaśnieniach. Nie znał wówczas Kate, wobec tamtej dziewczyny był w porządku, płacił jej alimenty, mogła żyć dostatnio, ba, wyjść dobrze zamąż, a za jej histerię on nie odpowiada. Strzeliła do tej Włoszki przez głupotę, przez głupotę też odebrała sobie życie...
Szli szeroką lipową aleją, później skręcili w lewo. Pod starym dębem stała tu ławeczka. Dąb nazywał się od niepamiętnych czasów Marszałkiem Czarnego Stawu, nazywał się zaś tak dlatego, że rzeczywiście zdawał się panować z wysokiego brzegu nad wielkim stawem, który nieruchomą taflą leżał tuż nad nim. Staw był bardzo głęboki, mulisty, pełen starych korzeni i wodorostów. Nie oczyszczano go rozmyślnie, pozostawiając w tym półdzikim stanie, zresztą i nie opłacało się, gdyż
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/39
Ta strona została skorygowana.