— Tak, tak... Ale pozwól mi zastanowić się, pozwól pomyśleć...
Oparł głowę na rękach i siedział tak zgarbiony. Nad czym że miał się zastanawiać! Wszystko było jasne i zrozumiałe. Zostanie z dnia na dzień wyzuty z wszystkiego, z czym zżył się od dwudziestu ośmiu lat, co stało się, co było od początku, aż do dzisiaj treścią jego egzystencji, co było nim samym. Znaczyło to stokroć więcej, niż katastrofa majątkowa. Nie raz zastanawiał się nad tym, co począłby w wypadku jakiegoś przewrotu społecznego, jakiejś rewolucji komunistycznej w Polsce. Byłby wówczas nędzarzem, ale i gdzieś na emigracji nie przestałby być hrabią Tynieckim, przed którym otwierały się wszystkie drzwi najlepszych domów, nie przestałby być sobą. Miał prawo oczekiwać pomocy i poparcia od licznych swoich kolegów i przyjaciół, od ludzi swojej sfery. Zresztą nigdy nie zaprzątał sobie głowy zmartwieniami natury finansowej, bo ich nigdy nie doświadczył.
Teraz i pod tym względem otwierała się pod nim próżnia. W próżni tej jego wyobraźnia nie umiała znaleźć żadnego punktu oparcia.
Po prostu miał stać się niczym. Jakimś, śmiech powiedzieć, Maciejem Zudrą, ba, czymś mniej zdatnym do życia, niż obecny Maciej Zudra...
Oczywiście będzie musiał stąd uciec, będzie musiał zostawić to wszystko, majątek, pałac, znajomych i tę kobietę, którą uważał za matkę, którą kochał i tę drugą, Kate... Tak i ją, bo przecie nie mógł się spodziewać po niej, po Pomianównie, że zechce wyjść za mąż za jakiegoś Zudrę... Trzeba będzie wyrzec się i jej.
Serce ścisnęło się gwałtownie.
— Ona mnie nie kocha, ona mnie nigdy nie kochała — myślał. — Gdyby kochała, nie uwierzyłaby tej... tej... Michalince, nie starałaby się zebrać dowodów. A jednak — zjawiła się wątpliwość dlaczego w takim razie jemu pierwszemu o tym powiedziała?... Czy nie rozumiała, że zabija go? Czy nie rozumiała ze odbiera cały sens jego przyszłemu życiu... Bo to przecie jasne. Nie zostaje mu nic innego, jak palnąć sobie w łeb.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/46
Ta strona została skorygowana.