Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/51

Ta strona została skorygowana.

Głos mu wibrował, a wargi drgały:
— Czy... czy to znaczy, że pomimo wszystko... że zostaniesz moją żoną?...
— Naturalnie, Gogo.
Powiedziała to z uśmiechem i z naciskiem, chociaż jednocześnie całą siłą woli musiała opanować popłoch wszystkich myśli, wszystkich pragnień, wszystkich nadziei. Oto jeszcze raz przezwyciężyła siebie. Oto kilku słowami zniszczyła za sobą wszystkie mosty, oto nie dała się skusić tak wygodnej chwili do wycofania się, do egoistycznej ucieczki przed przeszłością wątpliwą, grożącą niewiadomymi cierpieniami i niedostatkami, oto spełniła swój obowiązek.
Jakże dumna była z siebie. Patrzyła teraz w swoją duszę jak w kryształ bez skazy. I zadawała sobie pytanie: czyż takie osiągnięcie wewnętrznej wartości, czyż ta zdobycz w sobie samej nie jest warta największych wyrzeczeń się?... Czy nie czuje się teraz szczęśliwa?... Czy nie to właśnie jest szczęście?...
I pogrążona w tych myślach oszołomiona natłokiem pytań, zaabsorbowana bez reszty analizą samej siebie, nie usłyszała prawie słów Rogera, prawie nie czuła na swych rękach jego egzaltowanych pocałunków.
— Tak, Gogo, tak — odpowiadała, nie wiedząc na co odpowiada.
A on przysięgał jej, że dla niej zdobędzie świat, że w niej znajdzie cel i radość życia, że teraz już śmiało patrzy przed siebie, że zdolny jest do najcięższej walki o byt, bo to dla niej bo to przez nią...
— I zobaczysz, jak będziemy szczęśliwi, Kate! Kasieńko moja! Zobaczysz, królowo moja, że niczego ci nigdy nie zabraknie... Będę pracował jak wół, jak szaleniec, jak niewolnik... A ciebie otoczę taką miłością, jakiej nigdy na ziemi nie było!... Zobaczysz, zobaczysz! Ja, głupi, myślałem, rozpaczałem, że już mi nic nie zostanie, a zostajesz mi ty, najcenniejszy ze skarbów... Boże! Boże! Kate, szczęście moje!...
Wziął ją teraz pod rękę i szli ku domowi, a on wciąż mówił o swoim szczęściu i o jej szczęściu, które on jej da.
— Czy wierzysz mi Kate, czy wierzysz? — pytał.