jak to mnie boli. Bo pan wiedział. A ja zrozumieć nie mogłem, o co panu chodzi, za co to...
Machnął ręką i dodał:
— Pewno mścił się pan za to, że kiedyś ośmieliłem się być pańskim przyjacielem. Może chciał się pan odgrodzić od sługusa, by nie odważył się na poufałość. Nie wiem. I to już mnie nie obchodzi. Dość, że to pan tak między nami postawił sprawę. I niepotrzebnie to wszystko mówię, bo pan sam doskonale wie.
Gogo słuchał zagryzając wargi. Coraz wyraźniej rozumiał, że na żadne ustępstwa ze strony tego człowieka liczyć nie może.
— Wiem inną rzecz — powiedział z pewną wyniosłością. — Wiem, że to pan teraz będzie mścił się na mnie.
Maciej zdziwił się:
— Ja? Na panu... Ani zamiaru nie mam, ani możliwości. Cóż ja panu mogę zrobić?... Przecie jest pan człowiekiem ode mnie niezależnym... Ale zapewniam pana, że gdyby pan nawet zamierzał — Maciej zaśmiał się — zostać w Prudach na moim miejscu, jako pisarz prowentowy, nie robiłbym panu żadnych szykan. Mógłby pan śmiało pisać wiersze. Nie zaglądałbym panu do zeszytów. I nie wyśmiewałbym tych wierszy przed panną Katarzyną... Przed moją kuzynką panną Katarzyną!
Gogo dostrzegł w jego oczach wyraz pogardy i nienawiści.
Był na siebie wściekły, że sprowokował rozmowę. Z godnością skinął głową:
— Dziękuję panu za wyjaśnienia, które mi w zupełności wystarczą i za propozycję, z której niestety nie skorzystam. A teraz muszę pana już pożegnać.
Odwrócił się i starając się iść jak najwolniej, skierował się do pałacu.
Tegoż wieczora pani Matylda wezwała Macieja. Gdy zjawił się, oświadczyła mu, że firma „Plon wielkopolski“ telefonowała przed chwilą z zapytaniem czy z Prudów nie mogłaby nabyć trzech wagonów pszenicy z natychmiastową dostawą. Cenę dają dobrą, o półtora złotego na metrze wyższą od notowań giełdy zbożowej. Administrator, pan Ziembiński, jest zdania, że należy sprzedać, sama zaś pani Matylda uważała, ze lepiej poczekać, bo ceny jej zdaniem pójdą w górę.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/63
Ta strona została skorygowana.