Wszystkie okna pałacu w Prudach jarzyły się od świateł. Z wnętrza płynęły dźwięki orkiestry przez rozległe gazony, przez kwietniki, wśród starych drzew parku, nad nieruchomymi taflami stawów, aż daleko rozsypywały się w rżyskach cichnącymi szmerami.
Od lat wielu po raz pierwszy Prudy wydawały wielki bal.
Okazje po temu były dwie: — pani Matylda Tyniecka obchodziła swoje sześćdziesiąte urodziny, a obchodziła je tak uroczyście i tak hucznie z racji powrotu syna, który wreszcie zdecydował się na przyjazd do kraju, na ustatkowanie się i objęcie w posiadanie swoich Prudów.
Od sześciu lat nie pokazał się tu ani razu. Włóczył się po całym świecie, wciąż zmieniając uczelnie, hulając, wpadając w różne skandaliki, których echo zbyt często docierało aż do Wielkopolski i budziło w pani Matyldzie, z trudem hamowany gniew.
— Wierz mi, Kate — mówiła do swej siostrzenicy — że dużo w tym musi być przesady. Roger w gruncie rzeczy jest dobrym chłopcem.
A nawet w tej obronie Kate z łatwością wyczuwała gniew ciotki Matyldy. Już to, że jedynaka nazywała Rogerem, nie zaś jak zwykle Gogo, świadczyło o tym dobitnie. Poza tym owo miękkie i w jej głosie pełne ciepła „Keeit“, w chwilach w burzenia zamieniało się w krótkie i ostre „Kejt“. A Kate była zbyt inteligentna i zbyt subtelna, by tego nie wyczuć.
Pani Matylda zaś najbardziej obawiała się tego, by jej pupilka nie nabrała złego wyobrażenia o Gogu. Od dawna przeznaczyła ją w duchu na żonę dla syna. I bynajmniej nie dlatego, że nie mógłby on znaleźć lepszej partii. Dzięki swojemu bo-
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/7
Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ I