— Jakie małżeństwo?... Czym pan sobie głowę zawracasz! Co to jest?... Żenisz się? Z kim tam?
— Nie, mówiłem panu administratorowi, że tylko tak przez ciekawość pytam.
— Przez ciekawość, przez ciekawość. Wszyscyście zanadto ciekawi. Nabijacie sobie głowy takimi tam rzeczami, a później bunty tam, rewolucje... Małżeństwo?... Odczep się tam ode mnie. Skąd ja mogę wiedzieć. No dwa tysiące.
— Diękuję panu administratorowi. Chciałem tylko jeszcze zapytać ile może kosztować urządzenie eleganckiego mieszkania?
— Zwariował! Jak Boga kocham! Po co panu to?... Mieszkanie będzie urządzał! I jeszcze eleganckie! Może pałac, co?
— Nie, panie administratorze. Takie nie duże, ale eleganckie mieszkanie — nie zrażał się Maciej.
— Jak tu z takim gadać? No przecież on nic nie rozumie.
Różne mogą być mieszkania. Z antykami, czy z tandetą?
— A takie jak pana administratora w Poznaniu?
— Takie? Nie zawracaj sobie pan łepetyny. Do takiego się nigdy nie dochrapiesz! Musiałbyś mieć najmniej... hm... najmniej dwadzieścia tysięcy.
— Dziękuję panu administratorowi. Dziękuję bardzo i życzę dobrej nocy.
— Poszaleli tam... Jak Boga kocham poszaleli — mruczał administrator, spoglądając ze zgrozą za oddalającym się Maciejem.
Maciej uśmiechnął się do siebie:
— Może i na prawdę oszalałem — pomyślał.
Ale już nie wyrzekł się tej myśli i nazajutrz z rana poszedł do pani Matyldy. Przywitała go oschle i nie pocałowała w czoło.
— Z czym do mnie przychodzisz, mój chłopcze? — zapytała krótko.
— Przychodzę oświadczyć, że zmieniłem zdanie.
— Jakie zdanie?
— Co do tych pieniędzy dla pana Goga. Otóż zgadzam się wypłacać mu dwa tysiące miesięcznie, póki nie będzie mógł zarabiać. Oprócz tego na urządzenie się otrzyma dwadzieścia ty-
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/72
Ta strona została skorygowana.