Jesienią Zakopane pustoszeje. Większość pensjonatów stoi zamknięta, w tych zaś, które pomimo martwego sezonu są czynne, z rzadka zamieszka ktoś szukający ciszy i prawdziwego odpoczynku. Adam Polaski dlatego właśnie co roku w tej porze przyjeżdżał do Zakopanego i zatrzymywał się w „Roksolanie“. Świetnie mu się tu pracowało. Pisał systematycznie: codziennie po sześć lub siedem godzin i po dwóch miesiącach wracał do Warszawy z gotową powieścią.
To też tym razem, gdy zaraz po przyjeździe dowiedział się, że oprócz niego mieszkają w „Roksolanie“ jacyś państwo, był tym tak niemile zaskoczony, że już zaczął zastanawiać się, czy nie poszukać sobie innego pensjonatu.
— Niech się pan nie obawia, mistrzu — uspokajała go właścicielka „Roksolany“, pani Zbędzka. — To są bardzo mili i kulturalni ludzie.
Polaski skrzywił się:
— Właśnie uciekam z Warszawy od miłych i kulturalnych ludzi. Odrywają mnie od pracy. To pech. No, trudno. Wobec tego będę jadał u siebie. Może im pani powiedzieć, że jestem dziwakiem, czy co się pani podoba, ale żadnych znajomości...
— Może pan być spokojny. To młode małżeństwo. Są zakochani w sobie i tylko sobą żyją. Przyjechali tu na miodowe miesiące. Od sześciu tygodni tu mieszkają, a nie wiem, czy zamienili ze mną dziesięć zdań.
— Całe szczęście — mruknął i już zaczął wchodzić na górę, gdy odwrócił się i zapytał: — A czy ona ładna?
— Bardzo, o, bardzo ładna. Po prostu prześliczna — z przekonaniem powiedziała pani Zbędzka.
— Tym gorzej — skrzywił się Polaski. Nie miał wprawdzie żadnego zaufania do gustu staruszki, jednak myśl o tym, że tu
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/74
Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ II