lubił go wprawdzie, nawet przyznawał mu talent i dużą inteligencję, ale z góry wiedział, że w tym pochwalnym hałasie musi być dużo przesady. I zabierał się do czytania z nadzieją, że znajdzie w tej powieści potwierdzenie swego sądu.
Jednak po kwadransie odłożył książkę. Nie był w stanie skupić myśli, i przedzieranie się przez dżunglę stylu autora zaczęło go męczyć. Zgasił światło, ale zasnąć nie mógł, co zresztą przewidywał. Od wielu miesięcy po raz pierwszy nie pił przy kolacji. W Zakopanem zawsze przestawał pić i tylko dzięki temu mógł tu pracować intensywnie. Nie bez melancholii pomyślał o Warszawie. Te szatany zaczynają już schodzić się „Pod Lutnią“. Tukałło pewno od obiadu stamtąd nie wychodził, a Zbyszek Chochla przyjdzie już zalany, bo celebruje swoją ostrą trzydniówkę...
— To sobie użyją, — uśmiechnął się. — Już przeczuwam, że wszystkie psy na mnie powieszą.
Zasnął dopiero przed świtem, ale obudził się wcześnie, wypoczęty i uszczęśliwiony stwierdzeniem, że nie ma „kaca“. Ręce nie trzęsły się, język nie był obłożony, ani śladu bólu głowy i tylko względnie krótki paroksyzm kaszlu pijackiego, warszawska pozostałość. Śniadanie zjadł z apetytem i punktualnie o dziewiątej był już na dole. Nie czekał długo. Pan Zudra z żoną zjawili się ubrani do wyjścia. Ona w dziennym świetle była jeszcze ładniejsza. Przywitali się i sami zaproponowali mu wspólną przechadzkę.
Tegoż wieczoru Polaski pisał do Irwinga:
„... rozmowa z nią jest po prostu nieustannym elektryzowaniem wyobraźni, słuchanie jej głosu utrzymuje wszystkie nerwy w wibracji, patrzenie na nią wręcz uszlachetnia. Cała jest dziełem Sztuki. Nie wierzysz?... Nie dziwię Ci się. Ja też nie wyobrażałem sobie, że taka doskonałość może istnieć. Posłuchaj: włosy to len przyprószony złotem, oczy to szafiry w których ukryto dwa słońca, nozdrza to sewrska porcelana, usta, owal twarzy, ręce, nogi, wszystko jest jakimś nieprawdopodobnym cudem.
Gdyby ktoś namalował wierny jej portret, powiedziano by, że przesadził, gdyby ktoś ją opisał, powiedziano by, że kłamie. Przysięgam Ci, Fredziu, że nie widziałeś nigdy takiej skończo-
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/79
Ta strona została skorygowana.