— To przesada. Może mu się podobam...
— Och, Kate! Chyba udajesz, że tego nie widzisz!
— Bynajmniej. Widzę, ale nie jestem zwolenniczką pochopnych sądów.
— Tylko nie przypuszczaj, że jestem o ciebie zazdrosny — wziął ją za rękę Gogo. — Wprost przeciwnie. Cieszę się, że zachwycają się tobą. Zresztą, czyż można tobą się nie zachwycać?... Żebyś wiedziała jak często myślę o tym, jak wielkie szczęście mnie spotkało, żeś została moją żoną. Nie uważam siebie za pozbawionego wszelkich zalet czy wartości, ale iluż znalazłabyś dystansujących mnie na każdym polu. Nie mówiąc już o tym, że mogłem ci ofiarować tylko takie nazwisko, które... zawstydza mnie samego.
Spochmurniał i opuścił głowę. Ile razy dotknął tego tematu, stawał się ponury, a chociaż względnie łatwo wracał do równowagi, Kate nie cierpiała tych chwil.
— Mówiłam ci, Gogo, że nie przywiązuję do tego żadnej wagi. Naprawdę powinieneś przestać myśleć o tych sprawach.
— To jest kwestia złamanej ambicji — westchnął.
— Nie, to powinno być kwestią charakteru — poprawiła. — Umiejętność pogodzenia się z rzeczywistością, której nie możemy zmienić, jest kwestią charakteru.
— Masz rację, masz rację, ale nawet nie możesz sobie wyobrazić jak to jest trudne.
— Im trudniejsze — zauważyła — tym godniejsze wysiłku.
Rozmowy takie odbywały się między nimi nie raz i stanowiły jedyne ciemne plamy na ich pożyciu. Kate przed ślubem nawet nie pozwalała sobie na nadzieję, że ułoży się ono tak dobrze i tak miło. Gogo otaczał ją nieustającą serdecznością, był delikatny i uważny, pamiętał o drobiazgach nawet, nigdy nie narzucał jej swoich pieszczot, gdy tego nie chciała. Wystarczyło jedno spojrzenie, by odczuł, że czegoś sobie nie życzy. W jego postępowaniu nie było nic, z czego mogłaby zrobić zarzut przeciw niemu.
Jeżeli zaś nie udało się jej dotychczas doszukać się w nim szczególniejszych, wyróżniających zalet, rozumiała, że nie ma praw ich wymagać.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/81
Ta strona została skorygowana.