kałło. — Raz jeden omal nie uległem pokusie. Było to po przepiciu. Ogarnęła mnie niechęć do przyjaciół i wówczas wziąłem do ręki jego książkę pod tytułem... pod tytułem „Koralowe dno“, „Koraliki na dnie“, czy coś w tym guście.
— „Kolorowe noce“ — podpowiedziała Kate.
— Możliwe.
— W dodatku muszę pani powiedzieć — zaśmiał się Polaski — że ta powieść jest dedykowana właśnie Sewerowi
— Będę ci zawsze za to wdzięczny, Adamie, — lekko skłonił głowę Tukałło. — Otóż biorę te „Kolorowe dna“ do rąk i zaczynam czytać. Już z początkowych kilku zdań orientuję się, że rzecz odbywa się w Wiedniu, którego nie cierpię, i to za czasów Sobieskiego. Gdy na dole strony mignęło mi imię Kara Mustafy, jęknąłem i bezwładnie opadłem na krzesło, którego niestety za mną nie było.
Gogo zaśmiał się, a Tukałło mówił dalej:
— Zarówno skutki moralne, jak i fizyczne tego eksperymentu raz na zawsze odstraszyły mnie od zaglądania do książek moich przyjaciół. Nie chcę nimi gardzić i odbierać sobie wiarę, że rozumieją to, o czym do nich mówię. Wolę najryzykowniejsze złudzenia od smutnej rzeczywistości. Najniebezpieczniejsi są ci, którzy nic nie tworzą, chociaż też są ofiarami przymusu szkolnego. Powiedzmy taki Ali Baba, lub Fred. Objuczeni złotem oddali się sztuce pozbywania się tego ciężaru.
— Są i tacy — lekko dorzucił Polaski — którzy nie tworzą, bo cierpią na impotencję twórczą.
— Dobrze czynią — zgodził się Tukałło — lepiej od tych, co pomimo impotencji twórczej piszą. Ale proszę cię Adamie, nie bierz tej apostrofy do siebie.
— Nie obawiaj się, drogi Sewerze. Nie otwieram listów nie do mnie adresowanych. Nie jestem też tak zarozumiały, by sądzić, iż raczyłbyś aż tak długo mówić o mnie.
— Masz rację. Na zarozumiałość mogą sobie pozwolić tylko ci, co mają z czego być dumni. Zaraz... zaraz... jakże to brzmi... Aha, już mam: „Skromnością podbite są płaszcze wielkich królów i mędrców, ludzie mali okrywają się nią z zewnątrz, by ukryć nieprzyzwoitość swej pychy“.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/95
Ta strona została skorygowana.