raźnie nieżyczliwe, niechętne, prawie złe, z trudem maskowane zdawkowemi uśmiechami.
Magda musiała kilka razy usłyszeć od Ksawerego, że „ci wogóle się nie liczą“, by otrząsnąć się z uczucia zwykłego, niemądrego strachu.
Nie łudziła się też, że najbliższa rodzina, to znaczy Runiccy z Zalotów i Holimowscy z Radzieńca, nie przyjmą jej dobrze. Gdyby miała możność dowiedzenia się o ich nastrojach, możeby starała się w jakiś sposób pozyskać ich sobie. Niestety, jedynem źródłem informacyj był tu Ksawery, a ten wszystko rozmyślnie przedstawiał w różowem świetle.
Magda rozumiała, że jednak najpierw i głównie należy zdobyć przychylność pani Aldony. Korzystając ze sposobności, że właśnie wypadały jej urodziny, wysłała do niej krótki ale bardzo serdeczny list zakończony wyrazami żalu, że nie może złożyć życzeń osobiście i zawierający dyskretną aluzję, że przybyłaby do Wysokich Progów, gdyby wiedziała, że nie sprawi tem przykrości.
Pani Aldona musiała nie wspomnieć synowi ani słowem o otrzymanym liście, gdyż Ksawery nic o nim nie wiedział. Opowiadał tylko nazajutrz to, że matka była przybita w dniu swoich urodzin. Od lat tego dnia odbywał się w Wysokich Progach tradycyjny wielki bal, zaniechany w tym roku ze względów oszczędnościowych. Nie wiedział też widocznie o zamierzonej wyprawie matki do Warszawy.
Dlatego też zjawienie się pani Aldony było dla Magdy zdarzeniem tak niespodziewanem, że napewno uciekłaby, gdyby tylko zdążyła. Nie miała wszakże na to czasu, gdyż wślad za pokojówką hotelową, meldującą przybycie pani Runickiej, we drzwiach ukazała się jej olbrzymia postać.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/125
Ta strona została uwierzytelniona.