stwie, o urodzajach, o podatkach i cenach. Jego wymowa była też oryginalna: z szczególniejszem upodobaniem zaciągał z chłopska, lekko „mazurząc“ i gęsto wtrącając zwroty czysto wiejskie.
Magdzie przyglądał się zukosa, lecz z jego spojrzenia trudno było wymiarkować, co o niej sądzi. Z tem wszystkiem był jakby odrobinę zakłopotany.
Dopiero, gdy Magda wtrąciła uwagę o opłacalności pomidorów, zwrócił się wyraźnie do niej:
— To niedobra moda. Te wszystkie nowości do niczego nie doprowadzą. Jakże to pani kalkuluje?
Czując się trochę, jak na cenzurowanem, ale znając rzecz już gruntownie, Magda mówiła szybko i pewnie, przytaczając cyfry, obliczając ceny, koszta odstawy i t. d. Pan Marek słuchał uważnie i w końcu zawołał:
— A skądże pani zna się na tem?!
— Skoro zostałam żoną ziemianina — zaśmiała się.
— No, tak — pokręcił głową — ale ja pani powiem, że względem tych-to pomidorów, kalafjorów i podobnych rzeczy, to za rok dwa wszyscy rzucą się na nie, i ceny spadną na łeb, a co wtedy?... Tymczasem zboże...
— Na zboże wszyscy oddawna się „rzucili“ — wtrąciła przekornie — i dlatego takie mamy ceny.
— Sztuczki, łaskawa pani, sztuczki — upierał się pan Marek — wyścigi za nowościami.
Właśnie nadeszła najstarsza z panien Runickich, Janina. Mogła mieć niespełna trzydziestkę i na nią wyglądała. W letniej skromnej sukni z szarego płótna i w żółtych sandałach bez obcasów była trochę może niezgrabna lecz jej jasna, dziwnie spokojna twarz, okolona zaplecionemi i upiętemi na głowie warkoczami, koloru prawie popielatego, przyciągała wzrok swoją wspaniałą pięknością. Tylko zbyt duże piersi i krótka szyja przy podnie-
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/145
Ta strona została uwierzytelniona.