z panią Aldoną, prawie nie widywała pana Michała, a dla Ksawerego była, może nieopatrznie, chłodniejsza.
Tymczasem złożyli jeszcze kilkanaście wizyt w sąsiedztwie. Przeszły one dla Magdy bez większego wrażenia z tej racji, iż wyzbyła się już całkowicie dawnego zalęknienia i niepokoju. Spokojnie i odważnie patrzyła ludziom w oczy. Miała do tego prawo i pełne tego prawa poczucie.
Zaczęły się również rewizyty. Z Zalotów przyjechał pan Marek z Rutą, z Radzieńca wuj Tomasz, z Szawłowa państwo Janowscy, z Pomiechowa Płaszowscy, z Widrów Mańkiewiczowie, Lisowscy z Polanki. Nie zjawiła się tylko stara pani Zawiszyna z Bosierza, co zresztą było usprawiedliwione jej sędziwym wiekiem.
Był to tryumf nielada, chociaż Magda nie łudziła się, by sam fakt rewizyt należało przeceniać. Nikt nie chciał zrywać stosunków z Wysokiemi Progami, ale też nie uzewnętrzniał większej życzliwości dla ich nowej pani. Nawet w rozmowach, jeżeli zwracano się nie do Ksawerego czy do jego matki, lecz do Magdy, robiono to raczej przez ciekawść.
Jednak ucieszyła się tem dlatego, że wiedziała, jak bardzo uspokoiło to Ksawerego i jak dziecinnie się tem cieszył.
— No, widzisz — zacierał ręce — jeżeli Radzieniec przyjechał i zwłaszcza ta jędza Mańkiewiczowa, to jasne, że nikt nie ośmieli się zrobić nam afrontu.
Nie złożyli tylko wizyty w najbliższem sąsiedztwie: w Borychówce, co było całkiem zrozumiałe, tembardziej, że ekscentryczna pani Mira Czerska nie uważała za potrzebne hamowania swego języka i wszędzie, gdzie tylko mogła, wyrażała się w sposób obelżywy o Magdzie. Wieści o tem różnemi drogami docierały do Wysokich
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.