— Ależ proszę, kuzynie.
— Przyjmie kuzynka odemnie pożyczkę?... Doprawdy nie zrobi mi różnicy jakieś powiedzmy kilkanaście tysięcy, a ja już doprawdy patrzeć nie mogę, jak kuzynka zdziera sobie nerwy o takie drobiazgi.
— Ależ ja nie potrzebuję wcale pieniędzy — zdziwiła się.
— Myślałem inaczej.
— Ach, bo kuzyn sądzi, że ja przez skąpstwo tak nudzę Ksawerego?...
— No, nie przez skąpstwo...
— Tak kuzyn może myśleć. Zna kuzyn Ksawerego?
— Sądzę, że tak.
— Więc wie kuzyn, że dla niego niema, nie istnieje granica, ani rachunek w wydawaniu pieniędzy?... I jeżeli urządzam o byle co piekło, to przeważnie ze względów pedagogicznych.
Zaśmiał się:
— Pedagogja dość bolesna.
— Radykalna.
— Trzeba kogoś kochać, by tak, na zimno zmuszać siebie do psucia własnych nerwów dla czyjegoś dobra.
Uwaga była rzucona luźno, ale Magda odpowiedziała wyraźnie:
— O, tak. Do szaleństwa kocham swego syna.
Raszewski chciał coś powiedzieć, lecz przygryzł wargi i tylko spojrzał Magdzie w oczy z jakimś dziwnym naciskiem.
Wiedziała, że ją lubi. Bywały nawet wypadki, kiedy mogła przypuszczać, że podoba mu się. Nigdy jednak nad tem się nie zastanawiała.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/214
Ta strona została uwierzytelniona.