Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/243

Ta strona została uwierzytelniona.

Przy drzwiach sali było kilka osób. Magda stanęła za ich plecami i patrzyła na tańczących. Nie wiele już par zostało i z tych ubywały coraz to nowe. Zostawały tylko najlepsze, najbardziej zgrane, najbardziej rozmiłowane w tym tańcu.
A melodja raz po raz zmieniała się. Przez szeregi dawnych tonów przebiegały nowe, w rytmicznych przesunięciach zajmowały miejsca poprzedników i zdawały się same tańczyć swój przeźroczysty taniec dźwięków. Zanosiły się beztroskim śmiechem, muskały się cichemi westchnieniami, jakby zapłakały nieboleśnie i znowu porywały się w wir, w zawrót, w kołowrót radości. Wówczas wybuchały głośno aż powietrze drżało, a po chwili cichły tak, że słychać było szept atłasowych pantofelków, muskających drobnemi pocałunkami taflę posadzki.
Wokół wirujących czarnych sylwetek tancerzy zabiegały frywolnie i zalotnie jasne falbany sukienek, wyginały się nad rozchwianemi odwróconemi kielichami krynolin wąskie talje, przechylały się jasne i ciemne główki w przekornych półuśmiechach.
O, zapewne: nie tańczyli tak ładnie, jak to robiono na scenie. Ale ich taniec dziwnie harmonizował z tą melodją. Od tancerzy wprost biła jakaś moc, męska pewność siebie, siła. Nawet Ksawery był inny niż zwykle, inny niż zawsze. Zmienił się nie do poznania. Nie widziała teraz jego przylizanego przedziałka na głowie, ani nawet tej wiecznej pozy w ruchach... Tańczył z Janką Runicką i oboje — należało to przyznać — byli najlepszą parą. To też wkrótce zostali sami na środku. Wokół tłum gości zacieśnił się w krąg, ale im nie wiele trzeba było miejsca. Jak bąk, wirujący na jednym punkcie, tak Ksawery tkwił w tysiącu obrotów niezmiennie w samym środku. Spokojny a swobodny, śmiały a opanowany, giętki, a