ko coś poradzi... Trzeba stąd wyjechać, jak najprędzej, może zaraz... Zabrać dziecko i wyjechać.
W każdym razie postanowiła nie okazywać Raszewskiemu ani cierpienia, ani wzburzenia. Gdy jednak wszedł do gabinetu i szybkim zaniepokojonym krokiem zbliżył się do niej, gdy zobaczyła jego pełne tkliwości, kochane, szare oczy — wybuchnęła płaczem.
Nie pocieszał jej wcale. Tylko stał tuż przy jej fotelu tak, by zasłonić ją od ciekawych spojrzeń osób przechodzących przez gabinet. Po dłuższej chwili, gdy uspokoiła się nieco i podniosła nań załzawione oczy, powiedział cicho, ale stanowczo:
— Chodźmy! Musi kuzynka pójść nagórę do siebie.
Posłusznie wstała, pozwoliła wziąć się pod rękę, a gdy już byli w jej pokoju, rozpłakała się nanowo. Widziała jak przymknął drzwi, jak zaczął chodzić po pokoju, jak rysy jego twarzy ściągały się raz po raz. Jakże był dobry, że o nic nie pytał, że nic nie mówił, że nie próbował wyrazić jej współczucia!...
W pokoju panował półmrok kolorowy od niebieskich i różowych szybek ampli. Kroki Raszewskiego bezgłośnie wsiąkały w gruby puszysty dywan. Zdołu dobiegały dźwięki przytłumionego blues‘a, a za oknami warczał motor samochodu. Ktoś już odjeżdżał. Prawdopodobnie generałostwo Juszczycowie... Pewno szukają jej, by się pożegnać. Juszczycowa ma ogromne stosunki w ministerstwie Skarbu... Gotowa się obrazić...
Aż zdziwiło to Magdę, z jaką obojętnością pomyślała o tem. Cóż ją teraz obchodziły interesy Runickich?... Wysokie Progi?... jakie to obce, jakie to obmierźle obce i wrogie. Ta sypialnia, jej własna sypialnia... Patrzyła na nią teraz, jak na pokój hotelowy.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/249
Ta strona została uwierzytelniona.