Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

żatką, ma córeczkę, że wybrała się „Sarmatią“, gdyż w obecnych ciężkich czasach na indywidualną podróż nie może sobie pozwolić, a koniecznie chce poznać Hiszpanję, że jej mąż jeszcze jako kawaler był sekretarzem poselstwa w Madrycie, że pozatem lekarze zalecili jej morską podróż, której trochę się obawia, gdyż nie wie, czy podlega chorobie morskiej, czy nie.
— I ja, panie dobrodziejaszku, też tego się boję — zawołał generał — ale podobno wszędzie panuje pogoda. Zresztą mamy tu przecie pana doktora.
Rozmowa zeszła na środki przeciw morskiej chorobie i centralną osobą stał się lekarz okrętowy. Ksawery nie bez niezadowolenia stwierdził, że pani Znaniecka zbyt często się zwraca i patrzy na doktora Pasznickiego z innym wyrazem oczu, niż spoglądając na Dokszyckiego lub na generała.
— A pan — zwróciła się do Runickiego — ulega pan morskiej chorobie?
— Broń Boże — żywo zaprzeczył Ksawery — podróżowałem już okrętami sporo. Nawet duże stormy nie wywołują u mnie żadnych niedyspozycyj.
Mówił tak w nadziei, że komunikaty meteorologiczne, zapowiadając pogodę, nie zawiodą. W gruncie rzeczy ogarniała go porządna trema na myśl o chybotaniu się okrętu, który sunął teraz po Bałtyku, niczem po najrówniejszej szosie.
Korzystając z tego, że zdążył już jako tako zapoznać się z „Sarmatią“, zaraz po śniadaniu zaofiarował się, jako guide, pani Znanieckiej, która wprost z lądu weszła do kabiny i niczego jeszcze nie widziała.
— Mąż przywiózł mnie autem — tłumaczyła, gdy wyszli na pokład — i przez całą noc nie spałam. Ależ tu zimno!