Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

dziejaszku. Jak dziś pamiętam. Ale to chyba nie ten choć też francuskie znał. Zresztą kto go wie, ci, panie dobrodziejaszku, autorzy, to często pod temi, pod pseudonimami...
— Ale skądże! — zmitygowała go małżonka, widząc, że Dokszycki ma rozbawioną minę. — Skądże! Przecie pani hrabina wyraźnie powiedziała, że z dziewiętnastego wieku. W starożytności.
Ksawery zwrócił się do pani Znanieckiej:
— Czy pani i po lunch‘u zamierza poświęcać się lekturze?
— Jeszcze nie wiem. Mam do napisania parę listów.
— Do męża?...
— Czy to pana aż tak interesuje? — zapytała prawie niegrzecznie.
— Bardzo — nie dał się zbić z tropu — chcę chociaż ucieszyć się odblaskiem cudzego szczęścia.
— Wymagania zbyt rozległe.
— Cóż pocznę? Na własne odebrano mi nadzieje.
— Widocznie postąpiono słusznie — odpowiedziała zimno.
Pomimo to po śniadaniu uparł się, by jej towarzyszyć. W saloniku, gdzie pisano listy, wszystkie stoły były zajęte, w czytelni również. Zresztą zbliżała się pierwsza w podróży atrakcja i warto było pójść na pokład. Okręt zbliżał się do Holtenau, do wschodniej bramy kanału Kilońskiego. Po obu stronach horyzont zaczął zarysowywać się szaremi linjami, które wkrótce zmieniły się w zielono-żółte brzegi. Morze zwęziło się w niewielką zatokę, skąd wyciągało się długą stukilometrową szyją kanału, by połączyć się w ujściu Elby z wodami morza Północnego.
I Bałtyk tutaj zaroił się od statków, widocznie ocze-