Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

poco innego się kształcili, jak tylko poto, by dobrze służyć. Do tegoż musieli nabrać przyzwoitych manjer, by nie razić swojem zachowaniem się tych, którzy im płacą. Bynajmniej nie uważał za wskazane podkreślania wobec nich tej różnicy. W czasach tak demokratycznych i tak tegoby nikt należycie nie ocenił. Ale stąd daleko jeszcze było do wdawania się z nimi na równej stopie.
Poza ziemiaństwem, oficerami z lepszych pułków, potentatami finansowymi, no, i oczywiście poza przedstawicielami władzy, Runicki nie wyobrażał sobie „swego towarzystwa“.
Tembardziej gniewał go Dokszycki, grający od rana do nocy w bridge‘a z jakimiś trzema panami, o gminnych nazwiskach, a zwłaszcza wściekły był na Znaniecką za doktora i za tę wyraźną przewagę jej sympatji na tamtą stronę.
Przed obiadem już znowu byli pokłóceni i Ksawery milczał uparcie. Jak zwykle w chwilach rozdrażnienia, odżywała w nim pamięć wszystkich przykrości, jakich doznał w życiu. Jednocześnie i przyszłość zaczynała się rysować przed nim najczarniejszemi barwami.
Wysokie Progi nie w pierwszym, to w drugim terminie zostaną zlicytowane i przyjdzie pójść do rodziny na łaskawy chleb, albo zdychać z głodu. Wprawdzie mógłby objąć administrację u któregoś z krewnych, ale oni wszyscy nie mają doń zaufania. Natomiast posada rządcy u obcych — to już lepsza kulka w łeb.
Ksawery wychylał jeden kieliszek po drugim. Właściwie cała ta podróż jest szaleństwem. Wyszastać resztę pieniędzy i wrócić niewiadomo poco i niewiadomo do czego.
Jak na złość pani Znaniecka umawiała się głośno z doktorem na wspólne zwiedzanie Londynu. Nawet nie