O ile podróż w jedną stronę odbywała się spokojnie i niefrasobliwie, o tyle droga powrotna zaczęła się pod złym znakiem. Już z Kadyksu sygnalizowano silną falę. Na szerokości zaś Oporto ocean rozhulał się nadobre.
Z lewej burty fale raz po raz zamiatały przód okrętu. Z pokładu znikły leżaki. Dziób „Sarmatii“ w miarowych pochyleniach zanurzał się aż po otwory kotwiczne, a wówczas rufa wznosiła się wysoko, by znowu opaść. Bryzgi piany uderzały w okna kabin pierwszej klasy, sięgały w silniejszych porywach wiatru aż do mostku kapitańskiego.
W kadłubie skrzypiało od uderzeń bałwanów. Na szerokości Cap Finisterre, niebo pokryło się chmurami, wicher wzmógł się, wyjąc wściekle w olinowaniu masztów.
Pasażerowie zaczęli chorować.
Runicki obudził się z silnym bólem głowy. Przypisywał to początkowo nadmiarowi wypitej w Sewilji malagi. Dopiero gdy przez firanki okna dojrzał tańczące morze, zrozumiał, co się stało. W niewyraźnem samopoczuciu zaczął się ubierać. Niepodobna było utrzymać się na nogach. Dlatego też zrezygnował z golenia się i z kąpieli, chociaż z przyjemnością zanurzyłby się w zimnej wodzie.
W jadalni stoły były pokryte ramami, w których po-