Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/104

Ta strona została skorygowana.

kitlu i z plikiem kartek w ręku dał z za kulis znak i kurtyna znieruchomiała. W tejże chwili wpadł na scenę i zaczął krzyczeć:
— Zjazd! Zjeżdżajcie! Psiakrew i tak nam spóźniacie!
— Co się pan tak rzuca — zawołała któraś, a inna dodała:
— Panie inspicjencie, nie machaj pan tak rączkami, bo jeszcze się urwą!
— Takie bydlę — zdyszanym głosem mówiła Zysmanówna, gdy przepychały się w wąskim przejściu do korytarza — takie bydlę! Żałuje nam tych oklasków, bo na jego Marczyńską, to nikt ręką nie ruszy.
— Świnia jest — zawyrokowała Białkówna.
Na rozmowy jednak nie było czasu. Natomiast trzeba było przebierać się do trzeciego numeru w hawajskie kostjumy. Na korytarzu i w garderobie pełno było słomy i rafji, a spódniczki wyglądały zbliska fatalnie zniszczone i wyskubane. Zdaleka ze sceny dobiegał głos Niny Hańskiej, śpiewającej tęskne tango „Serce zapomnieć nie umie“.
— Prędzej, prędzej — poganiała Staśka — ta wydra nigdy bisów nie miewa.
— Zdążymy.
— Nie pchaj się!
— Toś ty wlazła mi na nogę!
Krótkie, urywane zdania, hałas bieganiny na korytarzu, pośpiech — wszystko to otaczało Magdę jakąś gorączkową atmosferą. Nawet nikt jej słowa nie powiedział, jak wypadł jej występ. Na zalęknione jej pytania koleżanki odpowiadały obojętnie:
— Dobrze, owszem...
Albo też: