Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/105

Ta strona została skorygowana.

— Mogło być gorzej.
I teraz sama nie wiedziała, jak i co.
W każdym razie następne numery poszły łatwiej. Trochę oswoiła się ze sceną, z reflektorami i z publicznością. Minął jej też strach przed niespodziewanem zjawieniem się ojca i przed awanturą. Natomiast zaczęła ją nękać wcale poważna troska: co teraz zrobi ze sobą?...
O powrocie do domu nie mogło być mowy. Wiedziała, że ojciec nie wpuści jej na próg. Postąpiła jak szalona. Nie żałowała tego i nawet w tem przyznawaniu sobie szaleństwa odczuwała swego rodzaju przyjemność i dumę. Jednak należało pomyśleć o noclegu. Przed pierwszą przedstawienie się skończy, i co wtedy?
W drugiej części, gdy była wolna chwila, zwróciła się z tem do pani Karnickiej. Nie opowiadała oczywiście wszystkiego. Poco miała się zwierzać?... Wystarczyło, że przyznała się do zatargu z ojcem i do prostego faktu, że niema gdzie nocować.
— Moje złote dziecko — zastanowiła się pani Iwona — najchętniej wzięłabym cię do siebie... Hm... Na kilka dni... Cóż, nie będziesz miała specjalnych wygód, ale jakoś się urządzimy...
Magda podziękowała najserdeczniej, jak umiała. W duszy roztkliwiała się nawet nad dobrocią pani Iwony i pełna była najlepszej otuchy. Przez kilka dni skorzysta z gościnności pani Iwony, a później wynajmie sobie pokoik, skromny pokoik przy rodzinie. Przecież będzie zarabiała teraz sześćset złotych miesięcznie. Ogromne pieniądze i wszystko dobrze się ułoży.
Gdy jednak po przedstawieniu koleżanki zaczęły się ubierać — napróżno szukała pani Iwony. Okazało się, że już pojechała do domu. Widocznie, albo zapomniała obietnicy danej Magdzie, albo w ten sposób chciała jej dać