Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/110

Ta strona została skorygowana.

bolały, oczy piekły. Ręce były brudne. Odczuwała silny głód i takby chciała umyć się. Przypomniała sobie mleczarenkę na Solcu, gdzie bardzo niedrogo dostałaby śniadanie. Wstała i poszła, lecz w pół drogi zawróciła; na Powiślu mogłaby spotkać znajomych, a i w samej mleczarni wiedziano, kim ona jest. Właścicielka, pani Kuśmierowska, zawsze u nich brała mięso.
Po krótkiem wahaniu Magda wstąpiła do pierwszej cukierni. Wypiła kawę i zjadła trzy ciastka. W tualecie umyła się i tak zostało jej całego majątku dwa dwadzieścia. A najgorsze było to, że nie miała co robić ze sobą. Od chodzenia i od snu na twardej ławce bolały ją nogi. Mogła jeszcze wrócić do Saskiego ogrodu i przesiedzieć do wieczora, a przynajmniej do piątej, kiedy można już będzie pójść do szkoły, ale nie umiała spędzać czasu tak bezczynnie.
Wreszcie zdecydowała się pójść jednak do Zosi na Złotą. Zosię zastała jeszcze w łóżku. Rozczochrana, nieumalowana wyglądała przynajmniej o pięć lat starzej, a pozatem miała jeszcze czerwone oczy po awanturze z matką. Pani Jasionowska, kobieta zgryźliwa i wiecznie narzekająca na wszystko, miała do córki nieustającą pretensję o pieniądze. Rachowały się z sobą o każdy grosz. Gabinet dentystyczny matki prosperował źle. Zdarzały się nieraz całe tygodnie, że pies z kulawą nogą nie przyszedł. Zosia zaś co poniedziałek otrzymywała swoją gażę i płaciła matce za utrzymanie, ale ani grosza więcej. Przy swoich dwudziestu latach musiała przecie ubrać się, mieć na fryzjera i inne takie rzeczy. Zajmowały na drugiem piętrze czteropokojowe mieszkanie, w którem właściwie tylko Zosia miała swój kąt, bo gabinet był nie do użytku, matka sypiała na tapczanie w poczekalni, czwarty zaś pokój wynajęty był sublokatorowi, pa-