Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/111

Ta strona została skorygowana.

nu Machotce, niemłodemu już urzędnikowi magistratu. Pomimo tego, że pokój Zośki też był tylko pokoikiem, śmiało można było pomieścić tu jeszcze jedną osobę. Pod piecem stała wąska wprawdzie i dosyć krótka kozetka, od biedy jednak można było tam spać.
Po dłuższej rozmowie Magda zdobyła się na przyznanie się do swego zerwania z rodziną. Oczywiście, ani słówkiem nie napomknęła o nocy, spędzonej na mieście. Zresztą, już samo zerwanie wystarczyło Zosi jako sensacja. Aż usiadła na łóżku:
— Wszyscy rodzice to idjoci! Wszyscy! — powtarzała z przejęciem — wprost dziwię się, jak można tak długo żyć na świecie i być tak głupim.
Odruchowo sama zaproponowała Magdzie, że ją „przytuli“. Była nawet tem zachwycona. We dwie zawsze weselej i przynajmniej matka nie będzie dokuczać.
Sama pani Jasionowska nie miała nic przeciw projektowi z małem zastrzeżeniem, że w tych ciężkich czasach, jakkolwiek bardzo pragnęłaby tego, nie może sobie pozwolić na bezinteresowność. Ułożono tedy, że Magda ma płacić za mieszkanie i za utrzymanie tyleż, co Zosia, ale zdołu, bo obecnie jest bez grosza. Wynosiło to zaledwie czwartą część spodziewanej gaży, to też Magda była prawie szczęśliwa. Całowały się z Zosią i obie serdecznie się popłakały z rozczulenia.
Powracając do spraw praktycznych, ponieważ Magda nawet koszuli na zmianę nie miała, uradziły, że Zosia popołudniu, kiedy pana Nieczaja nie będzie już w jatce, pójdzie do Adeli i rozmówi się z nią w tych sprawach. Magda była pewna dobroci siostry i nie zawiodła się. Adela podobno bardzo się popłakała, a najważniejsze było to, że wszystko, co mogła bez zwrócenia uwagi ojca znieść do bramy, dała Zosi. W ten sposób Ma-