Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/114

Ta strona została skorygowana.

o trzeciej, na Złotą pod trzydziesty piąty. U pani Jasionowskiej. Będzie pan pamiętał?
— Będę — kiwnął głową.
— No to dowidzenia. Ale mówię zgóry, że jeżeli chce mnie pan namawiać, to szkoda zachodu. Dowidzenia.
Wyciągnęła doń rękę, którą Biesiadowski chwycił jakoś niezgrabnie w przegubie i pocałował w bransoletkę.
Czasu rzeczywiście zostało niewiele. Przebierała się gorączkowo. Dziewczęta, które widziały ją rozmawiającą przed wejściem z Biesiadowskim, rzucały różne złośliwe dowcipuszki na jego temat.
— Nawet ręki nie umie dobrze podać — myślała Magda i milczała uporczywie, nie odpowiadając na docinki.
Tego dnia, jak zwykle w poniedziałki, publiczności było bardzo niewiele. To wywierało swój wpływ i na nastrój za kulisami. Wszyscy ruszali się ospale. Dziewczęta charakteryzowały się mniej starannie, a nawet inspicjent mniej krzyczał, niż poprzednio. Przedstawienie zaczęło się z dziesięciominutowem opóźnienem i Magda miała trochę czasu, by nieco się rozejrzeć. Czuła się znacznie spokojniejsza i tremowała się mniej. Zresztą w ciągu dnia z Zosią i popołudniu w szkole jeszcze raz przerobiła wszystkie numery. Pani Iwona skrzyczała ją za to, że Magda nie domyśliła się sama przyjść na noc, gdy jednak dowiedziała się, że Magda znalazła locum u Zosi Jasionowskiej, więcej już do tej sprawy nie powróciła.
— Człowiek powinien sam sobie radzić — pomyślała Magda — jeżeli będzie liczyć na kogokolwiek, ani się opatrzy, jak szlag go trafi.
Stwierdziła to nie bez goryczy w kierunku pani Iwo-