Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/118

Ta strona została skorygowana.

ciaż raz na tydzień, ale! Raz na miesiąc od niej dobre słowo usłyszała! Gdy ją całuję, odwraca głowę. Tak, panno Magdaleno, tak. Taki jest los matki.
Podnosiła do góry swe smutne, zaczerwienione oczy, a wąskie, zwiędłe usta drgnęły jej pod zakrzywionym nosem o szerokich nozdrzach.
I Magda pełna była dla niej współczucia, ale już w pół godziny później, gdy prasowała sobie w kuchni kombinezkę, dowiedziała się od służącej, że:
— ...pani to dawniej była inna, nie taka nerwowa. Wszystko bez ten proszek. Całe zło bez ten proszek. Bo jak pani na proszek nie ma, to ręce jej tak latają, że pacjenta to nieraz i pokaleczy. A taki to drugi raz nie przyjdzie.
— O jakim proszku pani mówi? — zdziwiła się Magda.
Kucharka zaś rozejrzała się i zaczęła szeptem opowiadać, że pani Jasionowska, to w aptece taki proszek biały kupuje, co się nazywa „kukaina“, że aż pan aptekarz się dziwi, co to pani ma aż taką praktykę, że żaden inny dentysta tyle tego nie bierze. A od tego proszku to pani robi się wesoła i dobra, że choć do rany przykładać, a zato, gdy „kukainy“ nie ma, to jak błędna chodzi.
— A panna Zosia wie o tem? — zaciekawiła się Magda.
— Jużcić wie, ale niech panienka nie zdradzi się przed nią, ani przed starą, że ja coś mówiłam.
Magda obiecała solennie zachowanie tajemnicy, lecz już teraz całkiem nie wiedziała, co sądzić o Zosi i jej matce.
Tegoż dnia poznała i sublokatora, pana Machotkę. Był to już starszy jegomość dość tłusty, z brzuszkiem,