Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/119

Ta strona została skorygowana.

poważny i uprzejmy. Oświadczył Magdzie, że sam kiedyś miał zostać aktorem, gdyż występując na scenach amatorskich, cieszył się powodzeniem, ale życie poszło inaczej. Ofiarował się też uczyć ją deklamacji, co jest bardzo ważne na scenie, zwłaszcza rewjowej.
— Tylko nie chodź do tego piernika — ostrzegła Zosia Magdę po jego wyjściu — on pojęcia o deklamacji nie ma, a tylko chce pomacać. Mnie też na to nabierał.
— Nie może być — dziwiła się Magda — taki solidny.
— Solidna świnia. Czy ty wiesz, że ile razy kąpię się w łazience, to ten drań przez dziurkę od klucza podgląda?
— No więc możesz zakryć, zawiesić czemś.
— Phi, — wrzuszyła Zosia ramionami — cóż to mi szkodzi. Jestem dość ładnie zbudowana. Niech się piernik pali.
— To jest obrzydliwe — wzdrygnęła się Magda.
— Przesadzasz. A zresztą, im lepiej się napatrzy, tem później bardziej się przymigdala. Oczywiście, na dystans. A gdy przymigdala się, to przynosi bezpłatne kartki do kin, bo on może tam dostawać w Magistracie.
Magda już na to nic nie odpowiedziała, bo przecie nie mogła zrażać sobie Zośki, a gdyby tak bez ogródek palnęła jej, co myśli, napewno pokłóciłyby się nacałego.
Na przyjęcie Biesiadowskiego ubrała się w czarną sukienkę, zapiętą pod szyję i podczerniła sobie oczy, żeby wyglądać smutniej. Bądź co bądź była pokrzywdzona przez ojca, znalazła się „na łasce losu w wirze prze-