wszyscy, za wyjątkiem Bończy. Ten, jako reżyser, poczuwając się niejako do solidarności z „władzą", będąc zresztą faktycznym kierownikiem artystycznym Złotej Maski, trzymał się nieco sztywno, chociaż nieraz podczas kpin z dyrektora musiał powstrzymywać uśmiech.
— Słuchaj, Bończa — drażnił go Berczyński — przecież tobie serce się kraje, gdy widzisz, że Michał źle robi Cykowskiego? Czy nie nauczysz go ruszać temi rękami?... Co twoja pasja reżyserska?!!?
Michał, dokładniej: Michał Geisler, popularnie nazywany Gejzerem, Hej-zerem, lub Zweizerem, był największym przyjacielem i największym wrogiem całego zespołu, a to z racji pełnionych przezeń funkcji administratora, czyli szafarza gotówki. Gejzer płacił, lub Gejzer nie płacił. I to decydowało o temperaturze, jaka go otaczała w teatrze. W dobrych miesiącach barometr szedł w górę, wydawały się nawet zaliczki, a wówczas dyrektor administracyjny chodził wśród aktorów niczem uśmiechnięty pasterz między owieczkami. Wówczas też nazywał się kochanym Michałkiem. Gdy z kasą było gorzej, Michałek znikał z za kulis, przemykał się chyłkiem, wystraszony, zatroskany, bardzo, ale to bardzo nieszczęśliwy. Wprost żyć nie umiał bez tej ciepłej życzliwości, bez tych żarcików, bez tego koleżeństwa z artystami. Wiedział, że nic nie pomogą jego dowcipy, z których zaśmiewano się podczas dni tłustych, że nie kupi sobie łaskawego słowa nawet najlepszym papierosem. To też na głowie stawał, by forsę wydobyć, sam swojej pensji nie brał, oszczędności wyciągał, zapożyczał się na mieście. Byle nie znosić tej okropnej atmosfery!
Kiedyś był właścicielem fabryczki wód mineralnych
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/126
Ta strona została skorygowana.