Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/129

Ta strona została skorygowana.

wodzenia. Wystarczało, by ktoś z drobniejszych wynalazł coś, czem mógłby zdobyć odrobinę sukcesu, przyćmić znanych i uznanych, a natychmiast rozpoczynały się intrygi, zazwyczaj kończące się skreśleniem numeru, wyrwaniem ze słabszych rąk szansy na popularność, sławę i wysoką gażę.
Nie udawało się to jedynie w tych wypadkach, gdy w którymś z konkurencyjnych teatrów rewjowych zjawiała się nowa, niebezpiecznie atrakcyjna gwiazda, a na giełdzie aktorskiej akurat zbrakło czegoś extra, czemby dało się konkurencję zaszachować. Wówczas Cykowski wpadał w istną gorączkę i za kulisy padało elektryzujące słowo:
— Lansować!
Najpierw postanawiano lansować, a później wybierano objekt, szcęśliwca. Zaczynało się od istnego szału z adeptami. W godzinach przedpołudniowych teatr zapełniał się różną zbieraniną: uczniowie szkół dramatycznych, słuchacze krusów filmowych, baletnice z opery, typki z prowincjonalnych teatrzyków, a nawet fordanserki i panie z towarzystwa, pragnące występować bodaj darmo.
W takich dniach atmosfera w teatrze bywała drażniąca, podniecona. Bończa, Cykowski, taper, kapelmistrz dostawali poprostu gorączki. Za kulisami śmiano się i produkowano niezliczone dowcipy na temat tego „narybku“, „surowca", tych krowient i dziubasów, ale niepokojono się poważnie.
Zwykle kończyło się jednak na niczem i zniechęcona dyrekcja ryczałtowo odprawiała kandydatów, zwracając się do poszukiwania talentów we własnym zespole. W taki właśnie sposób, nakrótko, wybiła się Morelówna, Porzycka i Malski, natomiast trwałą i to pierwszo-