i w każdym razie bardzo inteligentny, co przyznawano nietylko w zespole, lecz i wśród autorów, dostarczających Złotej Masce skeczów i piosenek.
Kornat miał najwyższą gażę w teatrze. Brał znacznie więcej niż nawet Truska, niż wszystkie dwanaście „Iwonek“ razem wzięte. Ale sprawiedliwości tej kolosalnej gaży nikt w teatrze nie kwestjonował: opłacał się z nawiązką.
Po kilku tygodniach występów w Złotej Masce Magda orjentowała się już w tych stosunkach wyśmienicie. Za kulisami nie ukrywano niczego i jeden o drugim wiedział wszystko, nawet więcej, niż było w rzeczywistości. Niejakie onieśmielenie i wrodzony spryt Magdy sprzyjały jej swego rodzaju wyizolowaniu się z bezpośredniego udziału w powszechnych plotkach. Słuchała uważnie, lecz unikała wypowiadania swego poglądu. Była dość rozsądna, by wiedzieć, że ładny uśmiech może w zupełności zastąpić najwymowniejsze słowa, nie angażując jej w żadnej intrydze. Nie myślała jeszcze o postępie swojej karjery w teatrze, to też nie starała się pozyskać niczyich specjalnych względów. Spoczątku imponowali jej wszyscy bez wyjątku, nie wyłączając dyrektora Geizlera, wszystkich potrosze się bała. Z biegiem czasu stwierdziła, że taki lęk i zażenowanie to wcale niezła polityka. I chociaż zaczęła już z całą dokładnością rozróżniać stopień ważności w teatrze tej czy innej osoby, nie przestała robić zachwyconych minek, ilekroć ktoś raczył do niej się odezwać. Zachwyt dostosowywała wprawdzie do pozycji łaskawcy, ale i tak mogła śmiało skonstatować, że lubią ją wszyscy.
Na wyrobienie w niej samej wyraźnych sympatyj i niechęci nie było jeszcze czasu. Jedno tylko wiedziała ponad wszelką wątpliwość: Kamil Bończa był skończo-
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/132
Ta strona została skorygowana.