Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/135

Ta strona została skorygowana.

— Pan jest taki przesądny? — zapytała udając zainteresowanie.
W tej chwili zbliżył się Berczyński i Kornat, nie odpowiadając Magdzie, zwrócił się do niego.
— Widzisz, jaki cham? — szepnęła Żukowska.
Magda nic nie powiedziała, lecz czuła, iż nie cierpi go z całej duszy. Nietylko nie będzie trzymała się za guzik, lecz chętnie powyrywałaby je z jego fraka nad tym wypiętym tyłkiem.
— Wredny samiec — myślała — rzeczywiście wredny samiec. Ta nazwa najlepiej do niego pasuje. Ten kark tłusty, aż przelewający się przez kołnierzyk... brrr...
Kornat rozpoczął swój występ. Przez kulisy widać było, jak na dłoni, jego wygibasy i słodkie minki. Przed publicznością to może taki drań mizdrzyć się. Postanowiła przy pierwszej okazji pokazać mu, że ma go w nosie. I co ta publiczność, te gęsi, co mu przysyłają listy miłosne, co oni wszyscy w nim widzą? Może i ma talent, a niech sobie ma na zdrowie, ale dlaczego uważa siebie za Apolla... Z temi małemi oczkami, tłustym pyskiem i zaciśniętemi wargami.
— Uwaga! — zaskrzeczał głos inspicjenta — jazda!
I oto w takt fokstrotta Iwonki wsunęły się na scenę z obu stron. Miały stanowić tło dla Kornata w ostatniej strofce refrenu. W cylinderkach i kusych fraczkach otoczyły go wieńcem, a on tanecznym krokiem zbliżał się do każdej pokolei, zaglądając w oczy i śpiewał:
— I dla pani też, me serce pika, i dla pani też, jeśli tylko chcesz...
Magdzie przypomniał się wuj Zaklesiński, mówiący wierszami. Kornat robił zalotne miny, ale wcale nie patrzał na tę, do której śpiewał. Kabotyn!
Jednak numer miał wyjątkowo dobrą salę. Musieli bi-