Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/136

Ta strona została skorygowana.

sować, a później wywoływano Kornata jeszcze z dziesięć razy. Girls już nie było na scenie. Gdy na premjerze zostały do końca, Kornat zrobił piekielną awanturę:
— Po cholerę te sikory sterczą — krzyczał wtedy w garderobie Bończy na cały teatr — zabierajcie je natychmiast, bo to czort wie co!
Taki był zazdrosny o te swoje zakichane bisy! A przecież i tak, gdy mu rzucano kwiaty, żadna nie wzięła ani listka.
Właśnie przebierały się w swojej garderobie, zwane kurnikiem, gdy Kornat wracając ze sceny, uchylił drzwi
— Hallo, hop! Ruda! — krzyknął wesoło — masz za to, żeś się trzymała za guzik!
I cisnął wprost w Magdę pęk róż i pęk mimozy, poczem wyszedł, nie zamykając drzwi. Ciężkie róże zsunęły się na półkę przed lustrem, zrzucając na ziemię pudło z pudrem i kilka szminek.
— Ho, ho! — odezwała się Jasia Lubaszkówna.
— Fiu, fiu — zagwizdała znacząco któraś inna.
— Cały puder wysypał, bydlę — zirytowała się Białkówna.
— Książę Walji!
— Boski Leonek, cholera!
— Uważaj Magda, on leci na ciebie!
— Dostąpiłaś wielkiego zaszczytu!
Magda wzruszyła ramionami:
— Wcale się nie trzymałam za guzik i wogóle mam jego zaszczyt w nosie.
— No, no, nie bujaj! — perswazyjnie odezwała się Zysmanówna.
— Tak? — zaperzyła się Magda. — Tak?... Więc masz, zabierz to sobie! I jego możesz też...
Rzuciła jej na kolana kwiaty.