zgrabności, że nawet było w jego spojrzeniach coś niepokojącego i drażniącego, ale nigdy, ani przez chwilę nie podobał się jej przez tę swoją pospolitość, przez te trywjalne dowcipy, przez akcent z Powiśla i przez zapach mięsa, który szedł odeń nawet w niedzielę, gdy był wymyty i w świątecznym garniturze.
Magda niecierpiała mięsa. Jeszcze jako malutka dziewczynka była raz z ojcem w rzeźni. Widok mordowanych zwierząt, czarna dymiąca krew, która z bulgotem wylewała się z szerokich ran na podgardlu i rozpłatane cielska, prześwidrujące bielą kości spośród ociekającej czerwieni — napełniły ją wstrętem i przerażeniem. Wprawdzie z biegiem lat wspomnienie to zatarło się nieomal doszczętnie, pozostał jednak wstręt. Przed bytnością w rzeźni nieraz przesiadywała w jatce, lecz wówczas jej wyobraźnia nie łączyła mięsa, które było towarem, z żywemi zwierzętami, które widywała latem na letnisku, a jeszcze częściej z okien mieszkania rodziców przy ulicy Dobrej, kędy przepędzano całe stada krów, cieląt, owiec i trzody właśnie do rzeźni.
Brzydziła się mięsa. Czasami, gdy przy większym natłoku w jatce musiała pomóc przy obsłudze klijentów, umiała zmusić się do krajania polędwicy czy szpondru, ale wątróbki, flaków, czy lekkich nie wzięłaby do ręki za żadne skarby. Z podziwem przyglądała się Adeli, a dawniej matce, gdy te ze spokojem i obojętnością zanurzały palce w tem obrzydliwstwie. Mężczyźni to inna rzecz. Ojciec, kiedy brał coś, zdawało się, że znikało to w jego ogromnych rękach. Pan Edmund umiał to robić z jakąś lubością. I Magda była przekonana, że z takimż uśmiechem potrafiłby wypatroszyć człowieka. Nawet, gdy nóż brał do ręki, a spodełba spojrzał na nią, odczuwała na grzbiecie lekki dreszcz.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/14
Ta strona została skorygowana.