Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/147

Ta strona została skorygowana.

matki, Julciu była kropla w kroplę taka póki nie umarła. Pamiętam, gdy przychodziła do mnie do Banku, jeszcze na Królewską, to wszyscy koledzy tak szeroko gęby otwierali!
I staruszek otwierał usta aż mu w szczękach coś trzeszczało. Potem zaczął opowiadać o żonie prokurenta, co urodziła trojaczki, o kolegach, o jakimś dyrektorze naczelnym panu Hormiszu, który trzymał — pierwszy w Warszawie — własny samochód, o teściu Hormisza, innym znowu bankierze, i tak bez końca.
Magda w rezultacie poszła do teatru tak późno, że nie miała już czasu wstąpić do mleczarni, by coś przegryźć, a w ciągu całego dnia zjadła tylko dwie czekoladki, któremi ją podczas próby poczęstowały siostry Stelli
Z głodu, ze zmęczenia i ze zdenerwowania „sypnęła się” kilka razy, a pech chciał, że akurat wszędobylski dyrektor Cykowski był na widowni. W przerwie po „Zbójnikach”, gdzie z winy Magdy trzeba było opuścić bardzo efektowny moment, Cykowski wpadł za kulisy i, potrząsając swemi grubemi rękami nad jej głową, zaczął krzyczeć:
— Tobie gęsi paść! Za co ja wam płacę! Nie wymagam, żebyś miała co w głowie, ale niech do cholery te nogi, psiakrew!... Gdzie jest Karnicka?
Skakał dokoła rozindyczony i wrzeszczał bez przerwy. Na szczęście Magdy awantura odbywała się tuż pod drzwiami garderoby Kornata i właśnie podczas największego krzyku Kornat nawpół ubrany i nawpół ucharakteryzowany wypadł na korytarz.
— Czego się tu drzesz!? — wpadł odrazu na Cykowskiego. — Co za żydowska manjera! Bić ją będziesz czy co?