Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/150

Ta strona została skorygowana.

nieprzyzwoicie. Od czasu „Hrabiny" był dla niej niezwykle dżentelmeński. Zresztą za dzisiejszą obronę powinna mu wywdzięczyć się zaufaniem. Ot, i teraz siedzi w taksówce zdaleka, nawet nie próbuje żadnego dotykania.
Mieszkał w willi na Wierzbnie. Zajmował górne piętro, trzy śliczne pokoiki i łazienkę. Pokazał jej zaraz na wstępie wszystko. Istotnie było tu czarująco. Na okrągłym stole przygotowana była zimna kolacja i jedno nakrycie. Drugie Kornat wydostał z szafy.
— No, czy bardzo u mnie groźnie? — zapytał z uśmiechem.
— Wcale nie.
— A moja miedziana królewna pomoże mi w gospodarstwie?
— Z przyjemnością.
Gospodarstwo polegało na przygrzaniu parówek i zaparzeniu kawy. Wszystko zresztą było już przygotowane.
Jadła z wilczym apetytem. Pili przytem jakąś słodką i bardzo przyjemną wódkę, a później wino i do kawy coś słodkiego i znowu wino. Kornat był dowcipny, wesoły i tak jakoś czuła się z nim dobrze, mniej obco, prawie po przyjacielsku, tembardziej, że wypili „na ty“. Obawiała się, że przy tym obrzędzie zechce pocałować ją w usta. Myślała o tem nawet z pewnem obrzydzeniem, za które zresztą robiła sobie wymówki, ale była zdecydowana. Kornat jednak postąpił bardzo pięknie: przyklęknął i pocałował ją w nogę. Wogóle był inny, niż wszyscy, kogo dotychczas znała. Może wynikało to z jego talentu, a może z lepszego pochodzenia.
Magdzie troszeczkę kręciło się w głowie i aż musiała hamować swój humor, by nie wydać się Kornatowi źle