Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/151

Ta strona została skorygowana.

wychowaną. Kilka razy zabierała się do odejścia, ale dość łatwo ustępowała jego perswazjom. A pozatem wciąż pokazywał jej różne niezwykłe rzeczy: wspaniały gramofon, co sam zamieniał płyty, maszynkę do robienia papierosów, radjo, przybory gimnastyczne, kilkadziesiąt figurek Buddy i takich z wielu rękami. Czego on nie miał! Potem wydobył stosy fotografij z różnych swoich filmów, i z występów gościnnych na wielkich scenach dramatycznych, czytał urywki recenzyj. Cały tapczan, na którym siedzieli i cały dywan zasypany był wycinkami z gazet, fotografjami, albumami, gdzie tak porządnie i ładnie powklejano niektóre recenzje. Ogromna ich większość z entuzjazmem mówiła o Kornacie. Osobno jednak były zebrane i złe, uszczypliwe, niechętne. Te czytał z jakiemś szczególnem upodobaniem. Nagle stał się zły, przygnębiony smutny.
— Kto wie — powtarzał — może oni mają rację. Może wcale nie mam talentu.
— Ale cóż znowu! — protestowała.
— Może jestem zwykłym kabotynem, kuglarzem, pajacem.
Zrywał się i chodził zdenerwowany po pokoju, przeczesując rozstawionemi palcami swoją bujną czuprynę.
Pocieszała go jak umiała. Sama dolewała wina i piła z nim w nadziei, że to mu humor poprawi. Nigdy nie przypuszczała, by taki znakomity artysta mógł przeżywać podobne zwątpienia. Tembardziej mu współczuła. On tymczasem zaczął opowiadać o swojem życiu i był coraz smutniejszy.
Magda nie rozumiała wszystkego, co mówił. Kręciło się jej w głowie i sama stała się smutna. Opowiadał o swoim biednym ojcu i Magdzie przypomniał się jej własny. Widziała go teraz jak żywego, gdy w długich bia-