Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/153

Ta strona została skorygowana.

małpa, musi schlebiać tłumowi i miny robić ku rozweseleniu tego bydła, ale przed nią otworzył swoje serce, serce niczem zmięta, znoszona rękawiczka, niczem pusta szklanka, z której wypito jasne pachnące wino... Czyż ona, ta jedyna, ta najlepsza pożałuje mu, poskąpi swego współczucia?... Swojej litości?...
Magda trochę broniła się jego rękom, które zsuwały z niej sukienkę i gładkie, gorące głaskały jej ramiona.
Sama sobie wydawała się teraz niczem, jakimś drobnym niepotrzebnym przedmiotem, którego jedyną wartością jest to, że może, że powinien odpłacić się sobą samym za otwarte serce, za wielki ból i za wielkie uczucia tego sławnego i wielkiego artysty, którego nikt nie rozumie oprócz niej...
Kiedy zaczął rozpinać jej pasek od podwiązek wezbrała w niej znowu krótka fala oporu, lecz już wziął ją na ręce i, tuląc delikatnie, uniósł dokądś... A później wtulała się w miękką, chłodną pościel. Chciała zerwać się i uciekać. W tym pokoju było całkiem ciemno. Z ciemności szło jakieś niebezpieczeństwo. Usiadła na łóżku i wyciągnęła przed siebie ręce: dłonie oparły się o miękkie i ciepłe ciało.
Krzyknęła przeraźliwie i zerwała się jak szalona.
— Nie, nie... nie!... — wołała stłumionym głosem, przyciskając się do jakichś zamkniętych drzwi.
Nawet nie zrozumiała, co się z nią dzieje. Widziała tylko, że trzeba się bronić i że jest jej strasznie źle na świecie i że w głowie jej się kręci, że traci przytomność i jest bezsilna wobec tych rąk, co ją otaczają, wobec wstrętnego dotyku spoconego ciała i miękkich ust, obsypujących pocałunkami jej twarz, szyję, piersi...
— Nie odpychaj mnie, nie odpychaj — powtarzał zdyszany głos.