Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/156

Ta strona została skorygowana.

zostać matką. Wyjęła z torebki kalendarzyk, w którym podkreślała co cztery tygodnie daty. Mały czerwony kalendarzyk, co go dostała na Nowy Rok od Adeli....
W oczach Magdzie zakręciły się łzy. Wyłowią topielicę z Wisły i Adela będzie bardzo płakać, i Biesiadowski, a ojciec... Ten nie przebaczy... Nawet na pogrzeb nie przyjdzie. Taki ojciec!
Przez jedno mgnienie pomyślała, że przecie może Kornat zechce się z nią ożenić, ale na samą myśl chwyciło ją obrzydzenie, a zresztą on jest zawodowym uwodzicielem. I u różnych hrabiów bywa. Co dla niego taka girlaska, jedna więcej, jedna mniej...
Usiłowała zbudzić w sobie nienawiść do Kornata i pragnienie zemsty, czuła jednak tylko wstręt. I wstręt do siebie. Z obrzydzeniem patrzyła na swoje ręce, na twarz w lustrze. Przedewszystkiem wykąpać się. Wyszorować się. Gdyby mogła, zdarłaby z siebie skórę. Przeliczyła pieniądze: na kąpiel starczy. Przypomniała sobie zakład kąpielowy na Mokotowskiej.
Zakład był już otwarty. Wymyła się; to przywróciło jej równowagę. W każdym razie nikt nie wie, a za tydzień przekona się, czy ma zostać matką.
Było już prawie południe, gdy przyszła na Chocimską. Joli nie było w domu. Weronika, która otworzyła Magdzie drzwi, spojrzała na nią z pogardą.
— A nie mówiłam, że się znajdzie — krzyknęła na całe gardło, aż echo poszło po schodach — takie nie zginą.
— Dlaczego miałabym zginąć! — nieszczerze zaśmiała się Magda, czując, że się czerwieni.
— Toż mówię: taka nie zginie. Zawsze znajdzie się jeden czy drugi, co na noc weźmie.