Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/159

Ta strona została skorygowana.

noc po zamieszkaniu u nas spędziła pani poza domem, zmusza mnie do oświadczenia, że niestety...
Rozłożyła ręce, a Magda wstała:
— Dobrze, proszę pani. Kiedy mam się wyprowadzić?
Głos jej drżał i pani Brandtmayerowa odpowiedziała znacznie miększym tonem:
— No, nie w tej chwili. Kiedy pani będzie mogła. Tylko jeszcze o jedno chcę panią prosić: niech ta rozmowa zostanie między nami. Czy dobrze? — Bardzo zależy mi na tem, by Jola nie dowiedziała się, że pani wyprowadza się od nas nie z własnej woli. Czy może mi pani to obiecać?
Magda wzruszyła ramionami:
— Jeżeli pani sobie życzy...
— Bardzo jestem pani wdzięczna za tę obietnicę. Może jej pani powiedzieć cokolwiek: że tu pani niewygodnie, że znalazła pani coś lepszego, coś w tym rodzaju...
Magda skinęła głową i szybko wyszła. Nie bardzo wiedziała, co z sobą robić. Tego dnia próby w teatrze nie było. W szkole pani Karnickiej o tej porze odbywały się lekcje rytmiki dla starszych kobiet. O pomówieniu z nią samą zatem nie mogło być mowy. Również o wynajęciu jakiegoś pokoiku na mieście nie było co marzyć. Sprawiła sobie dwie kombinezki i trzy pary pończoch, a najbliższe pieniądze przyjdą dopiero za pięć dni. Przy wynajmowaniu pokoju trzeba mieć przynajmniej na zadatek.
Jednak musiała się wyprowadzić z Chocimskiej koniecznie dziś. Za wszelką cenę. Wprost drżała na myśl ponownego zetknięcia się z panią Brandtmayerową, a zwłaszcza ze wstrętną służącą.