Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/160

Ta strona została skorygowana.

Kupiła jakiś dziennik i znalazłszy wolne miejsce na ławce w Alejach Ujazdowskich, starannie wynotowała z ogłoszeń szereg adresów. Wolnych pokoi ogłaszało się mnóstwo, ale wybrała takie, które mogły być tańsze: i zaczęła wędrówkę.
Jednak już po obejrzeniu piątego pokoju zniechęciła się do reszty. Przedewszystkiem były strasznie drogie, powtóre — jak przewidywała — żądano zapłacenia zadatku, a opłacenia zgóry, wreszcie wszędzie patrzono na nią nieufnie: żądano referencyj, pytano gdzie ma rodzinę, czy pracuje i gdzie.
Była i jeszcze jedna rzecz ważna: nie miała przecież żadnych dokumentów. Zatem mogła zamieszkać tylko tam, gdzie nie będą od niej żądali zameldowania się. Nie miała pojęcia, jak takie dokumenty można uzyskać, a ponieważ aż do siódmej rozporządzała kilku godzinami wolnego czasu, postanowiła odnaleźć Biesiadowskiego. On napewno wie, jak i gdzie wyrabia się podobne papiery.
Miała zapisany jego adres, lecz napróżno dzwoniła do drzwi. W mieszkaniu nie było nikogo. Iść zaś na Pragę do rzeźni, gdzie według informacyj dozorcy mógł teraz być, nie miała już sił. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie zaczekać nań tutaj. Ostatecznie, mając trzypokojowe mieszkanie, mógłby jej odstąpić jeden. Napewno zrobi to z radością. Ba, całowałby ją po rękach za to. Oto człowiek, na którego zawsze może liczyć!...
Nagle zastanowiła się: czy teraz, po dzisiejszej nocy też? Co zrobiłby Biesiadowski, gdyby dowiedział się o tem?... Czy ona, Magda, wogóle ma prawo po tem, co zaszło w jej życiu, zwracać się do