Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/162

Ta strona została skorygowana.

— Zaręczam — powiedział — że wraca pani z biura, gdzie szef zrobił pani jakąś przykrość.. Nawet domyślam się jaką. Tak piękną kobietę, a raczej pannę, jak panią, muszą spotkać wciąż przykrości jednego tylko rodzaju: natarczywość, męskie natręctwo. Czyż nie mam racji?
Nic nie odpowiedziała, lecz on się nie zraził:
— Pomyślała pan, że ja też jestem takm natrętem?
— No, chyba.
— Nie. Myli się pani. Ja nie jestem taki: jestem gorszy.
Zaśmiał się swobodnie i wesoło.
— No, co pani szkodzi, że będziemy rozmawiali? Proszę zastanowić się: idziemy w jedną stronę, więc lepiej jest uprzyjemnić sobie drogę taką rozmową, która przecie pani do niczego nie zobowiązuje.
— Ale mnie nudzi — spojrzała nań wyniośle, jednocześnie stwierdzając, że ma bardzo ładne usta i zęby.
— O, zmartwiła mnie pani. A ja wyznaję zasadę: płacić dobrem za złe, i dlatego powiem pani, że jest pani zachwycająca. Nie wyobrażałem sobie, aby w jednej kobiecie mogło się połączyć tyle urody, świeżości, wdzięku i jednocześnie jakiegoś głębokiego dojmującego smutku. Wprost nie rozumiem, co mogło pani śliczną buzię wymodelowaną do wiecznego uśmiechu, aż tak zasępić?
Magda pomyślała, że istotnie musi wyglądać bardzo smutnie i nic nie odpowiedziała.
— Dlaczego pani nie chce ze mną mówić? — zapytał, a nie otrzymawszy odpowiedzi dodał: — Czy nie wzbudzam pani zaufania?